Kosmos nie jest dziełem człowieka. Istniał przed jego zjawieniem się na ziemi. Przypomniano to bohaterowi dramatu biblijnego, Hiobowi, pytaniem: „Gdzieżeś był, gdy zakładałem ziemię? Powiedz, jeśli znasz mądrość”. Słowa te zabrzmiały echem w twierdzeniu Wergiliusza: „Przyszliśmy do gotowego”. Świadomość, że pierwszy człowiek, który wchodził w materialną rzeczywistość, byl od niej młodszy, towarzyszyć powinna ludzkości w pochylaniu się nad własnymi dziełami. A zwłaszcza nad ich początkiem, gdy myśl i ręka ludzka z lękiem sakralnym zaczynały zaznajamiać się z bogactwem i ogromem wszechświata.
Nie tylko z lękiem sakralnym, lecz także z wolą działania przystępował człowiek do gospodarzenia materią i energią oddaną do jego dyspozycji. Jako istota rozumna i wolna wiedział, że ma obowiązek poznawania tego daru i przekształcania go w życzliwe środowisko życiowe. W Biblii określano to nazywaniem rzeczy oraz ich doglądaniem. Nie wszyscy jej czytelnicy domyślają się, że mają tutaj do czynienia z nakazem badania praw kosmosu i korzystania z nabytej wiedzy dla uzasadnienia tytułu: człowiek-pracownik.
Jest on bohaterem opowieści o obmyślaniu i sporządzaniu narzędzi jako czegoś nowego, ale z elementów już istniejących, po które sięgał do skarbca natury. Od krzemiennego ostrza do lasera, od pierwszego zastosowania koła do rakiety droga była długa i żmudna. Wymaga odwagi, ofiarności, wyobraźni a zwłaszcza pokory w przyznawaniu się do popełnionych błędów i naprawianiu ich. Dzięki tym cnotom rosła ilość coraz doskonalszych narzędzi zdejmujących z człowieka część ciężaru jeśli chodzi o wysiłek intelektualny i fizyczny. Komputery i przyswojenie energii atomowej to są ruchome słupy graniczne państwa maszyn w ciągłym postępie technicznym.
Z tym postępem łączyli niektórzy marzenia, że kiedyś on właśnie rozwiąże wszystkie problemy człowieczego losu. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pisał pewien entuzjasta osiągnięć techniki w dziedzinie zastosowań prądu elektrycznego: „Elektryczność okaże się skuteczniejsza w wychowaniu dobrego i światłego obywatela od wszystkich dekalogów i ewangelii”. Było to wyznanie naiwnej i niebezpiecznej wiary w magiczną moc środków materialnych mającą przeobrażać automatycznie człowieka z barbarzyńcy w idealnego humanistę. Jeżeli nie wszyscy, nawet oczarowani wspaniałym postępem technicznym, wierzą iż on potrafi odpowiedzieć na wszystkie nasze pytania o sens i cel życia, to nie wiadomo, czy dostrzegają narastający wraz z tym postępem problem stosunku człowieka do tworzonego przez siebie państwa maszyn.
Kiedyś, bardzo dawno, ważnym zagadnieniem był jego stosunek do sił przyrody. Mówiono wtedy o wydzieraniu jej tajemnic, o ujarzmianiu jej i sprowadzaniu do stanu niewolnictwa. Glorifikowano każdy wynalazek jak wielkie zwycięstwo nad wrogiem zagrażającym szczęściu ludzkości. Dzisiaj zaczynamy sobie uświadamiać, że właśnie te wynalazki, postęp w opanowywaniu materii i energii, precyzyjne narzędzia i maszyny mogą być użyte przeciwko człowiekowi. I dlatego znowu niektórzy, otrząsnąwszy sę z poprzednich marzeń, widzą w stworzonym przez nas państwie maszyn niebezpieczną potęgę zmieniającą rozumną i wolną osobę ludzką w niewolnika. Sakralny lęk przed siłami przyrody został zastąpiony strachem przed dziełem człowieka. Może więc miał rację mędrzec chiński, który na pytanie, czym jest człowiek, odpowiedział: „Jest istotą myślącą i dlatego zawsze bać się musi”. Czy rzeczywiście musi wszystkiego i zawsze się bać? Filozofia grecka zostawiła nam zasadę: „Nie rzeczy są straszne, tylko myśli 0 nich mogą być straszne”.
O wszystkim myśli mogą być błędne, a więc straszne. Błędnie może myśleć człowiek o sobie i o rzeczach, tworząc atmosferę niepokoju i strachu, w której i jego działania będą budzić lęk.
Popełnił kiedyś błąd La Mettrie, wyznawca absolutnego materializmu, równając człowieka z maszyną (L’Homme-machine, 1748). Była to krzywda wyrządzona istocie rozumnej i wybierającej między postawami intelektualnymi i etycznymi. Ale autor sądził, że uda mu się tą teorią usunąć z dziedziny badań naukowych „pseudo-problemy” duszy ludzkiej, jej nieśmiertelności, istnienia Boga i stworzenia przezeń wszechświata. Odmówili tym rzeczywistościom nawet nazwy prawdziwych problemów jego zwolennicy. Człowiek zbuntował się jednak przeciwko teorii, która umieszczała go tylko w układzie: materia-energia. Chciał zaznaczyć swoją wyższość panowaniem nad tym układem i nadawaniem mu aktem twórczym cech człowieczeństwa.
I tak powstało pojęcie i równocześnie zagadnienie maszyny-człowieka. Maszyny obdarzonej inteligencją, zdolnością wyboru między metodami rozwiązywania zadań, a nawet pewnego rodzaju intuicją. Możliwością stworzenia takiej maszyny pasjonowało się wielu uczonych po drugiej wojnie światowej. Bibliografia na ten temat ciągle rośnie. Ukazują się prace o tytułach: „Computers and Thought” (E.A. Feigenbaum and J. Feldman), „Machines Who Think” (Pamela McCorduck), „The Thinking Computer” (Bertram Raphael). Autorzy nie są zgodni, jeśli chodzi o możliwość skonstruowania „sztucznej inteligencji”, ale sam problem traktują bardzo poważnie. Jeden z nich, Marvin Minsky, twierdzi: „Zbudujemy kiedyś maszyny, których inteligencja przerośnie wszystkie najśmielsze nasze spekulacje i przewidywania”. Oczywiście, już dzisiaj komputery są sprawniejsze i szybsze w przeprowadzaniu obliczeń od człowieka, który był ich konstruktorem. Ale nie są one istotami myślącymi samodzielnie i twórczymi. Państwo maszyn nie będzie nigdy tworzyć własnej kultury, nie zbuntuje się przeciwko ludzkości, nie zrodzi geniuszów.
Będzie tylko dziełem człowieka i jego narzędziem ułatwiającym mu współistnienie ze światem materialnym. Moralnie obojętne czeka na wartość, jaką mu nada jego twórca przez wybór celu, do którego dąży.
Nie w państwie maszyn znajduje się źródło naszego szczęścia lub nieszczęścia – jest w nas.