„Spierając się, dyskutując i modląc się – tak rozwiązuje się konflikty w Kościele, będąc pewnymi, że plotki, zawiści, zazdrości, nigdy nie mogą prowadzić do zgody, harmonii i pokoju” – powiedział papież Franciszek w swym rozważaniu na placu św. Piotra w Watykanie w dniu 18 maja 2014 roku.

Czytając Jego słowa przypomniał mi się od razu Święty Filip Neri (1515-1595), który miał kiedyś zadać za pokutę pewnej hrabinie, która nie mogła sobie poradzić z grzechami języka, by rozrzucić na wietrze worek pierza. Po jakimś czasie dama powróciła z tymi samym grzechami, święty zadał jej wówczas „odwrotną” pokutę: zebrać rozrzucone pióra. Kronikarze opowiadają, że penitentka zrozumiała naukę i raz na zawsze przestała plotkować i obmawiać.

Obmowa jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych dziś wad człowieka. Wprowadza bolesne rozdarcie i zamęt w ludzkich sercach i umysłach, niszczy środowisko rodzinne, miejsce pracy, całe społeczeństwo i zadaje ból poszczególnej jednostce. Skutki obmowy niejednokrotnie bywają tragiczne, potrafią mocno zranić człowieka, zniszczyć dobre imię, relacje z innymi, a nawet  życie.

Warto zatem zatrzymać się, choćby przez chwilę nad tym tematem i zapytać samego siebie: czy nie mam na sumieniu plotek, obmowy, oszczerstwa? Czy ktoś ucierpiał przez mój język? Jeśli tak, to czy naprawiłem wyrządzoną  krzywdę? Nie wystarczy bowiem powiedzieć przepraszam i sprawa jest załatwiona. Warto również przyjrzeć się samemu sobie, bo może się okazać, że przez plotki czy obmowę zniszczyłem coś, co mogło być najpiękniejsze w naszym codziennym życiu, a więc radość, pokój i miłość między ludźmi.

Spójrzmy zatem na tę wadę z perspektywy św. Jana M. Vianeya, cenionego spowiednika, człowieka surowego dla siebie, łagodnego dla innych, który bez ogródek ujął sedno problemu twierdząc, że „nie jesteśmy zwierzętami, dlatego nas to wciąż zobowiązuje, abyśmy swoim językiem nie krzywdzili innych ludzi.”

Obmowy, pomówienia stały się codziennością w naszym życiu. „Nic nam tak łatwo nie przychodzi przez usta jak obmowa – mówiła Magdalena Samozwaniec. Plotki, oszczerstwa potrafią zniszczyć ludzkie życie. O wadze problemu świadczą liczne świadectwa skrzywdzonych ludzi.

Jak wielu z nas znalazło się w takiej lub bardzo podobnej sytuacji? Nie wiemy, jak sobie poradzić, bo nie ma tu jednej prostej odpowiedzi. Sprawa bowiem dotyczy, jak to powiedział – św. Bernard ze Sieny – trzech osób jednocześnie: tego, kto ją wypowiada, tego, kto jej doznaje i tego, kto słucha. Co czuje każda z tych osób?

Święty Albert napisał, że „pierwszym stopniem obmowy jest obmawianie tego, kto czyni źle; drugim stopniem, gorszym od pierwszego jest obmawianie tego, kto nie czyni ani źle, ani dobrze; trzecim, najgorszym stopniem jest obmawianie tego, kto czyni dobrze.”

Obmawiać to „ujawniać wady i błędy bliźniego w celu szkodzenia jego opinii. Jest zatem celowe przekazywanie komuś niekorzystnych lub niezgodnych z prawdą informacji o kimś”. Z tym zagadnieniem związany jest temat oszczerstwa, oczerniania i pomówienia. Ludzie złośliwi, zawistni potrafią przypisać innym najgorsze zamiary, które nigdy nie powstały nam w głowie – pisał św. Jan M. Vianey.

Obmowę i oszczerstwo dzieli często bardzo wąska granica. Obmowy dopuszczamy się wtedy, gdy zarzucamy coś niesprawiedliwie bliźniemu albo przypisujemy mu wadę, której nie posiada. Ten rodzaj obmowy nazywany jest oszczerstwem. Jeden z Ojców Kościoła mówił, że ludzi, którzy oddają się obmowie należałoby wypędzić ze społeczności ludzkiej jak „dzikie zwierzęta”. To mocna słowa ale adekwatne zwłaszcza w sytuacji, gdy z premedytacją szkodzimy innym ludziom.
Obmowy dopuszcza się również ten, kto wyolbrzymia zło, jakiego dopuścił się bliźni. Zdarza się, że człowiekowi faktycznie powinie się noga (jest realna wada!!!), a świadek tego zdarzenia – zamiast okryć ten upadek „płaczem miłości”, współczuciem, czy wręcz chęcią pomocy –  działa wręcz odwrotnie, wyolbrzymią tę wadę, upadek do tak wielkich rozmiarów, że przybiera ona miarę ponad stan. Strumień i ciśnienie nienawiści zostaje uaktywnione do niepotrzebnych, sztucznych rozmiarów.

Krytykujemy, oczerniamy, potępiamy, bez dostatecznego powodu wyjawiamy ukryty błąd albo winę bliźniego. Ot tak, bez namysłu, nie mając jakiegoś specjalnego powodu bez  specjalnej chęci szkodzenia drugiemu, ale tzw. „długi język” lub – jak to często mówimy – „tak z braku tematu”, czy też „z nudów” kierujemy nasze słowa do drugiej osoby, aby zaimponować jej „wiedzą” i opinią o innych ludziach. Tymczasem jak to zauważył ks. Jan Bosko: „O bliźnim trzeba albo mówić dobrze, albo milczeć.” Jakże często nie słuchamy tej przydatnej, zwykłej i tak prostej rady.

Są wśród nas ludzie, którzy tłumaczą sobie wszystkie uczynki bliźniego na swoją niekorzyść. Jest to ten typ ludzi, którzy nawet najlepsze rzeczy są w stanie sprowadzić na niziny, na tzw. „samo dno” nieżyczliwości, złośliwości i pogardy. Często wynika to z charakteru lub nawyków, które wyniósł z domu, szkoły, środowiska w którym się wychował, czy żył przez dłuższy okres swego życia. Chodzi tu o cały proces, który zachodzi w człowieku przez całe lata jego życia. Jest to taki „rodzaj ludzi”, współczesnych malkontentów, którzy – jak mówił mi jeden z jezuitów – gdyby nawet „zobaczyli w tobie anioła, to zwróciliby ci uwagę za głośny szelest twoich skrzydeł”.

Co ciekawe, obmowę można popełnić również milczeniem. Sytuacja taka ma miejsce np. wtedy,  gdy ktoś chwali w naszej obecności  osobę, którą znamy, a my na to celowo nie odpowiadamy, nic nie mówimy, nie chwalimy i jesteśmy bardzo oszczędni w słowach. Z tego milczenia można wyciągnąć wniosek, że o tej osobie wiemy coś złego, albo sami doświadczyliśmy od niej przykrości; że dobre słowa wypowiedziane pod jej adresem nie są prawdziwe. Swoim milczeniem, gestami lub mimiką sugerujemy, że dana osoba jest zła. Niby żadne słowa nie padają a wszystko zostało już powiedziane.

Najbardziej przykra w skutkach jest obmowa gdy jeden donosi drugiemu o tym, co o nim mówi ktoś inny. Właśnie stąd biorą początek nienawiść, zemsta, gniew, które nieraz trwają aż do śmierci.

Kiedyś ktoś dobrze ujął istotę problemu: „Ludzie dzielą się na 3 kategorie: wybitni mówią o problemach, przeciętni o wydarzeniach, a mali o bliźnich”. Warto zatem zadać sobie pytanie: dlaczego ludzie obmawiają? Jakie uczucia pchają człowieka do tak podłych czynów?

Jedni obmawiają z zazdrości, wszystko po to, aby zaszkodzić bliźniemu w interesach, czy w samopoczuciu,  po to, aby się źle poczuł: on taki wesoły, a ja taki smutny, skrzywdzony, biedny – niech poczuje to, co ja. Chodzi tu o osiągnięcie osobistej korzyści kosztem drugiej osoby.

Obmowa pojawia się też wtedy, gdy jej przyczyną jest zemsta i osobista nienawiść. Jeżeli się kogoś nienawidzi, jeśli się kogoś nie cierpi, nie lubi – to widzi się w nim tylko samo zło. Tu zachodzi ta „prosta” zasada: „choćby mi dawał całe dobro, to i tak ja zrobię ci na złość, bo cię po prostu… nie lubię. Tak dla ogólnej zasady…”

Najczęściej  jednak obmowa przychodzi z lekkomyślności i „świerzbienia” języka. Josemaría Escrivá doskonale to opisał:  „nawet nie wiemy, jaką szkodę, czasami niepowetowaną, możemy wyrządzić, mówiąc coś, co wydaje ci się błahostką, bo twoje oczy są zawiązane przez lekkomyślność albo namiętność.”

Zdarza sie coraz częściej, że paradoksalnie pod pozorami „naprawiania” drugiej osoby – aby stała się lepszą, zaczynamy ją obmawiać. Skutek tego jest taki, że zamiast jej bezpośrednio pomóc, pośrednio zaczynamy jej szkodzić. Zamiast porozmawiać z nią w cztery oczy, otwarcie o problemie – „pierzemy jej brudy” na forum. Nie zdajemy sobie sprawy, że wskazując na nią palcem, rzucając w nią kamieniem niszczymy także siebie.

Życie uczy nas, że gdy poświęcamy większość czasu złu, zamiast dobru – powoli, ale systematycznie stajemy się złymi ludźmi. Intencja na początku niby dobra, ale skutek końcowy straszny. Tu działa zwykły mechanizm o którym wspominał św. Ignacy Loyola w swoich Ćwiczeniach Duchowych w tzw. „Regułach o rozeznawaniu”. Pisze on, że taktyka złego jest skomplikowana. Pod płaszczykiem czynienia dla dobra i to w imieniu dobra, potrafi złapać człowieka w swoje sidła i zniszczyć go, podeptać, nie dając żadnej nadziei.

Działając pod płaszczykiem dobra, z czasem bardzo mocno identyfikujemy się z popełnianym złem, nawet o tym nie wiedząc. Wówczas idealnie sprawdza się przysłowie: „kto z kim przestaje, takim się staje”. W konsekwencji, między ludźmi tworzą się podziały, nieporozumienia, a nawet nienawiść – zwyciężają chore ambicje i zaczyna się często nieodwracalny proces, z którego trudno jest się człowiekowi uwolnić. Wchodzą w nawyk: „podkopy”, donoszenie, obmawianie, nieustanna krytyka i osądy, a wszystko po to, aby wyeksponować wady innych osób, a samemu wypaść doskonale.

Dla osób, które czują się niedowartościowane w swoim środowisku, a chcą być zauważone, to pewnego rodzaju sytuacja „bez wyjścia”, bo z jednej strony chcą być na piedestale – ciągle chwaleni przez innych i wciąż popularni w swoim środowisku (ileż takich sytuacji ma miejsce w naszych zakładach pracy), a z drugiej strony z biegiem czasu widzą, że grupa ich „wielbicieli” systematycznie zawęża się do małej grupki. Dlaczego? Ponieważ obgadywani i oczerniani, nie chcą mieć żadnych relacji z osobą, która donosiła, obmawiała i deprecjonowała ich, powodując  tym samym liczne zranienia.

Skutki i efekt końcowy takiej sytuacji jest prosty do przewidzenia. Piedestał okazuje się być góra lodową, popularność i wiarygodność topnieją. Osobie, która kiedyś była na szczycie, pozostaje w rezultacie samotność i izolacja, ponieważ mechanizm obmowy będzie stosować do wszystkich nowo poznanych osób, które spotka na swojej drodze, bo nie potrafi inaczej funkcjonować społecznie. W takim świecie na dłuższą metę nie da się żyć.

Ale co można zrobić żeby wyjść z tej matni? Po pierwsze krzywdę należy naprawić. Nie wystarczy tylko „wyspowiadać się” przed sobą, czy w konfesjonale przed kapłanem z grzechu obmowy i oszczerstwa ale trzeba jeszcze popełnione zło naprawić. „Kto dopuścił się oszczerstwa czy obmowy – mówi Vianey – ten musi to odwołać wobec osób, które te obmowy usłyszały, ale też jeśli jest to sprawa publiczna i jawna, należy publicznie samego pokrzywdzonego przeprosić.”

Po drugie wystrzegajmy się mówienia o innych. Badajmy raczej swoje myśli, postanowienia i czyny – „po to, aby zobaczyć i wyeliminować zło ze swojego serca, a wtedy staniemy się pokorniejsi i pełni miłosierdzia.”

Zapamiętajmy pewną złotą zasadę, którą dosadnie sformułował Diderot, że „ten, kto mówi ci o wadach innych,  z innymi będzie rozmawiać też i o twoich.” Obmowa bowiem „nie kończy się tylko na nas samych, gdyż ma niepojętą moc błądzenia po uliczkach skrzywdzonych ludzkich serc.” Używajmy naszego języka raczej po to, aby powiedzieć coś dobrego, pozytywnego, a nie raniąc innych i w rezultacie siebie

Niech każdy dzień i każda noc, będzie wciąż cieszeniem się, czy wręcz radowaniem w dzień i w nocy, tym co dał codziennie nam Bóg. Warto cieszyć się drugim człowiekiem – takim jakim jest, a nie zatrzymywać się nad wydarzeniami czy słowami, które już minęły, a które mogą doprowadzić nas do nienawiści względem drugiego człowieka i w konsekwencji – jeśli jest się człowiekiem sumienia – także i siebie samego.

Miejmy świadomość tego że: „kto się skarży i obmawia, nie jest doskonały, nie jest nawet dobrym chrześcijaninem.”  – jak mówił św. Jan od Krzyża. Zawsze lepiej powiedzieć jedno słowo za mało, niż kilka za dużo, bo tym jednym słowem można zniszczyć czyjąś opinię na wiele miesięcy i lat, a w konsekwencji i całe jego życie. Tylko czy można będzie z tym w spokoju żyć?

Papież Franciszek kończy swoją refleksję o obmawianiu taki słowami: „Niech Maryja Panna pomaga nam być posłusznymi Duchowi Świętemu, abyśmy umieli wzajemnie się szanować i coraz bardziej jednoczyć się w wierze i miłosierdziu, mając serce otwarte na potrzeby braci.”

Na usta same tchną się słowa: Nic dodać, nic ująć…