W ostatnią środę, 20 kwietnia zmarła wielce dla naszego ośrodka zasłużona, pani Stanisława Mariampolska. Przez wiele lat prowadziła kiosk, była długoletnim skarbnikiem Koła Przyjaciół Misji, członkiem Komitetu Kościelnego i Koła Żywego Różańca i wraz mężem od samego początku służyła naszej wspólnocie. Miała 88 lat.

Jej pogrzeb odbył się w naszym kościele w czwartek, 28 kwietnia. O godzinie 11.30 odmówiliśmy za nią Różaniec, a o 12.00 rozpoczęliśmy Mszę święta żałobną, której przewodniczył ks. Wiesław Słowik SJ, a koncelebrowali ks. Tadeusz Rostworowski SJ i ks. Mariusz Han SJ.

Ciało śp. Stanisławy spoczęło obok jej męża na cmentarzu w Fawkner. Jej czterem córkom i licznej rodzinie składamy szczere wyrazy współczucia.

Ks. Wisław Słowik SJ w czasie homilii pogrzebowej powiedział:

Stasia urodziła się 6 marca 1934 roku w Krechowicach, leżących w tym samym regionie, w którym 9 lat wcześniej urodził się jej przyszły, ukochany mąż, Józio. Stasia miała zaledwie 5 lat, gdy wybuchła wojna niszcząc jej szczęśliwe dzieciństwo. Przeżyła gehennę wojny i ludobójstwa, straciła swoich rodziców i ocalała cudem uciekając po opieką swej babci. Poprzez obozy dla polskich uchodźców w Niemczech przybyła do Australii jako młoda dziewczyna.

Podczas polskiej Mszy świętej w kościele św. Ignacego w Richmond poznała Józia i razem rozpoczęli nowe szczęśliwe życie. Pan Bóg obdarzył ich czterema pięknym córkami i całą gromadą wnuków i prawnuków. Wojenna przeszłość była dla Stasi zbyt bolesna. Nigdy do niej nie wracała. Nie chciała o niej mówić nawet ze swymi dziećmi. Józiu i rodzina byli dla niej największym skarbem i całym sensem jej życia. Po śmierci Józia, skończył się sens jej życia na tej ziemi. Uznała, że dziewczyny radzą sobie doskonale, że dom już nie jest jej potrzebny i zdecydowała się zamieszkać w tym samym domu opieki, w którym był Józio i tam poczekać na swoją kolej, na dzień spotkanie z Józiem w „domu Ojca”. Stasia miała bardzo silną wolę. Trudno było się jej sprzeciwić. Po śmierci Józia rozdała wnuczkom swoją biżuterię i wszelkie „skarby” i zaplanowała dla siebie taki sam pogrzeb, jaki miał Józio. A Józia żegnaliśmy w czasie covidowych restrykcji. Na jego pogrzebie mogło być tylko 10 najbliższych mu osób. Więc będzie to na pewno po myśli Stasi, gdy dzisiaj żegnając ją, pożegnamy także jej męża, Józia. Zawsze byli razem i to we wszystkim. Dlatego też chcę przy jej trumnie przypomnieć to, o czym mówiliśmy przy trumnie Józia.

Czas, jaki na tym świecie otrzymujemy, jest darem i tajemnicą. Nikt z nas nie wybrał sobie momentu historii, w którym przyszło nam zaistnieć i nikt nie zna dnia, w którym nasze ziemskie istnienie zgaśnie. To, co mamy do naszej dyspozycji, to czas pomiędzy narodzinami i śmiercią. Stworzeni przez nieskończoną miłość i do miłości stworzeni, cały ziemski czas spędzamy na poszukiwaniu szczęścia i miłości…

I im dłużej żyjemy, tym jaśniejszym staje się fakt, że nic, co przemijające, materialne i ziemskie, nie może nam przynieść pełni szczęścia, bo „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”, w Bogu, który jest samą miłością.

W oczach Boga najważniejszą jest miłość i to ta zwyczajna, codzienna, prozaiczna miłość. Pod koniec życia z niej będziemy rozliczani. Rozliczy nas Pan Bóg z tego, czy potrafiliśmy żyć dla innych, a nie dla siebie. Z tego, czy umieliśmy się podzielić naszym sercem, czasem, talentami i uśmiechem; z tego, ile w nas było bezinteresownej miłości i czy umieliśmy wybaczyć ludziom wyrządzone nam krzywdy.

Stasia już w swej młodości odkryła, że szczęście tkwi w dawaniu i że prawdziwą radość przynosi człowiekowi życie dla innych, a nie dla siebie. Nie żałowała więc sił, czasu i serca Józiowi, rodzinie, Ojczyźnie, polskiej społeczności Wiktorii i naszej wspólnocie w Essendon. Czyniła to zawsze radośnie nie czekając na wdzięczność czy uznanie. Była wielka w dzieleniu się sobą, w życiu dla innych, w ustawicznej trosce o naszą katolicką wspólnotę, o misje i misjonarzy w odległej Afryce, o polską kulturę, o szkołę dla dzieci i naszą polską społeczność, z której była zawsze bardzo dumna. Już w latach pięćdziesiątych wraz z Józiem byli trzonem Polskiego Stowarzyszenia i polskiej szkoły sobotniej w Niddrie, a potem nic, co w tym naszym essendońskim kościele się działo, nie mogło się odbyć bez Stasi i Józia, bez ich radosnej obecności i zaangażowania.  Żyli tym kościołem od jego początków. Gdy niedługo po jego poświęceniu zdecydowano się otworzyć rodzaj kawiarenki, żeby przybywający daleka ludzie mogli się nieco posilić, to właśnie Stasia i jej dziewczyny, wówczas młodziutkie harcerki, przez kilkanaście miesięcy piekły ciasta i służyły ludziom napojami, dając początek naszej osławionej kawiarence. A potem były długie mozolne lata dla Misji, coniedzielna ofiarna służba w kiosku, wspieranie Koła Żywego Różańcowego, bazar, odpust, Boże Ciało, Święta… Stasia była dla nas wielkim Bożym darem.  Bóg, będąc nieskończoną miłością, objawiał nam samego siebie w jej życiu i tej uśmiechniętej, ofiarnej i pogodnej służbie.

Nasze ludzkie życie to ustawiczna droga; droga odkrywania prawdy o sobie samym, droga powolnego odkrywania Bożej miłości… droga w ramiona czekającego nas Ojca.

To tutaj w tym kościele w każdą niedzielę i w dni powszednie, podczas Mszy świętej utwierdzała się Stasia w prawdzie, że choć życie nasze na tej ziemi wcześniej, czy później dobiegnie kresu, to w rzeczywistości nie ustaje… nie skończy się grobem, ale przechodzi w niekończące się trwanie, w inne życie.  Ona głęboko wierzyła w prawdę, że wszyscy mamy ciągle otwarte zaproszenie do domu Ojca. A być razem z Bogiem, to perspektywa wieczności, jaką roztacza przed nami Zwycięzca śmierci, nasz Pan i Zbawiciel, Jezus Chrystus… Jest to perspektywa wieczności, za którą wszyscy – jakże często nieświadomie – tęsknimy, i której na tej ziemi ustawicznie szukamy.  Stasia był głęboko wierzącą kobietą.

Żegnamy ją dzisiaj Mszą świętą, która dla niej była najważniejszym wydarzeniem każdego dnia. Tą Mszą świętą dziękujemy dziś Bogu za Stasię. Dziękujemy za jej miłość i oddanie, za jego poświęcenia i zatroskanie o innych i za jego długoletnią pracę społeczną. Ale przede wszystkim dziękujemy za jej wiarę, która rozświetlała jej mroki śmierci i budziła nadzieję życia. Życia, które się nie kończy.

Nie traktujmy jej jak unicestwionej, nieżyjącej i nieistniejącej, bo ona nadal żyje. Wyzwolona z materialnych ograniczeń żyje pełniej, wolniej i piękniej… i może nadal kochać i to mocniej, bo już bez ziemskich ograniczeń. Jestem przekonany, że nie przestanie się troszczyć o swoją liczną wspaniałą rodzinę, o naszą wspólnotę i o nas wszystkich. Niech będzie uwielbiony Wszechmogący i Miłosierny Bóg w całym ofiarnym życiu i w śmierci śp. Stasi.