Choć za tydzień rozpoczną się w Tokio Igrzyska Paraolimpijskie to myślę, że olimpiadę w Tokio 2020 zdecydowanie można uznać już za część historii sportu. I tą historię Tokio napisało nie koniecznie rekordami, wynikami i wschodzącymi gwiazdami, które zabłyszczały swoim  talentem na olimpijskich arenach, ale tym że w ogóle się odbyły. Pierwsze igrzyska w epoce kowidowej, a ja mam nadzieję, że też ostatnie. 

Gdy rok temu, wybuch pandemii zmusił organizatorów do przełożenia wydarzenia na kolejny rok, im bliżej było daty rozpoczęcia igrzysk, tym więcej pojawiało się głosów krytycznych, podających w wątpliwość sens organizacji całego wydarzenia. Wydawało się, że są one skazane na gigantyczną porażkę finansową, organizacyjną, a przede wszystkim wizerunkową.
Ten negatywno-pesymistyczny nastrój zaczął także i mnie opanowywać i narastać im bliżej było dnia rozpoczęcia olimpiady. Pierwsze minuty ceremonii otwarcia Igrzysk – pustka na trybunach stadionu olimpijskiego, smutek i nostalgia za tymi co odeszli od nas w ostatnim czasie, ale i też za utraconym światem, który tak dobrze znaliśmy – idealnie wpisywały się w to co czułam. Wszystko jednak prysnęło w momencie gdy na stadion zaczęli wchodzić sami sportowcy. Każdy z nich wnosił radość, nadzieję, autentyczność i jedność rodziny olimpijskiej. Zapalenie znicza olimpijskiego przez Naomi Osakę, które mówiło zobacz ten znicz nie jest wcale tak wysoko i jest osiągalny dla każdego noszącego swe słabości, lęki, ale też talent poparty wysiłkiem i pracą. I jeszcze moment kiedy tysiące dronów wzbiły się nad stadionem, by z tańca indywidualnych pojedynczych światełek zgromadzić się w jedno i zabłysnąć światłami całej ziemi na czarnym nieboskłonie – magia i poczucie, że życie każdego z nas jest też takim światełkiem dla świata.

„Bo też – jak napisała p. Olga Drenda – istotna w wielkich wydarzeniach sportowych jest nie tylko sama rywalizacja, nie tylko show, ale może przede wszystkim to, co mówią nam o świecie, w którym przypadło im się odbywać.”

Na igrzyskach w Tokio, mniej było też rekordów świata, dominacji jednej dyscypliny, jednej gwiazdy igrzysk. Więcej było człowieka, tego indywidualnego, nawet gdy był tylko częścią drużyny. Zdecydowanie więcej było też zwycięzców, bo zwycięzcami byli nie tylko medaliści, ale i ci zawodnicy z 4, 5 miejsca i ci, którym się nie powiodło, ale walczyli wspaniale.

Pierwszy dzień rywalizacji, wyścig kolarski kobiet ze startu wspólnego. Tuż po starcie od peletonu oderwało się pięć zawodniczek, w tym gronie nie było żadnej faworytki wyścigu i peleton kompletnie zignorował uciekinierki. Po kilkudziesięciu kilometrach na czele zostały trzy kolarki:  Austriaczka Anna Kiesenhofer, Polka Anna Plichta i Omer Shapira z Izraela. Peleton długo miał dużą stratę, ale w końcu faworyzowane Holenderki podkręciły tempo. Nic nie dało moje zaciskanie kciuków, Plichtę i Shapirę peleton dogonił na nieco ponad cztery kilometry przed metą. Faworytki zapomniały jednak o Kiesenhofer, która wcześniej odjechała od zawodniczek z Polski i Izraela i samotnie przekroczyła linię mety. Gdy na 2 i 3 miejscy finiszowały z peletonu faworytki wyścigu,  wicemistrzyni świata Holenderka Annemiek van Vleuten i brązowa medalistka igrzysk w Rio de Janeiro, Włoszka Elisa Longo Borghini, cały kolarski świat pytał się kim jest 30-letnia Anna Kiesenhofer, która odniosła największy sukces w karierze. Sensacyjna zwyciężczyni jest doktorem matematyki, a na uniwersytecie w Lozannie zajmuje się cząstkowymi równaniami różniczkowymi i właściwie to jest jej największą pasją. Austria nigdy wcześniej nie miała medalisty olimpijskiego w kolarstwie szosowym. Teraz ma, panią doktor.

Najlepsze podziękowania wspaniale walczącej na trasie wyścigu, Ani Pilchcie napisał Tomasz Zimoch na Twiterze, a jestem pewna, że tak też myślał każdy z nas oglądający ten wyścig: „Anna Plichta ❤️🇵🇱💪✌️👏‼️BRAWA za piękny wyścig. Piękno w sporcie, to nie tylko wygrane, medale… ten olimpijski był dzisiaj blisko!”

Chód na 50 kilometrów. Od samego początku rywalizacji szedł w czołowej grupie Dawid Tomala. Prowadził ją przez wiele kilometrów, a w okolicach 30. kilometra postanowił zaatakować.

Przeszedł samotnie 20 kilometrów, ostatni kilometr z polską flagą w rękach. Wielu mieliśmy w Polsce kandydatów i faworytów do złota na tych Igrzyskach, ale nikt i nigdzie nie myślał o chodzie i Dawidzie Tomali. Polak nie dość, że nie był faworytem do medalu, to dopiero drugi raz w życiu ukończył wyścig na tym dystansie. Do tej pory zawodnik AZS KU Politechniki Opolskiej startował podczas seniorskich imprez na dystansie 20 km. – To szaleństwo, prawda? – powiedział w rozmowie z Onetem Tyszanin, jeszcze kilka miesięcy temu by móc wyjechać do Tokio pracował na pełen etat na budowie. Teraz Tomala wygnał olimpijskie złoto i przeszedł do historii, bo dystans 50 km w chodzie sportowym był podczas igrzysk w Tokio rozgrywany po raz ostatni. Najprawdopodobniej za trzy lata w Paryżu zastąpi go rywalizacja na 35 km.

O tym, że nie liczą się miejsca na podium, zapewniali deskorolkarze, których dyscyplina debiutowała na igrzyskach olimpijskich. Duch bezpretensjonalnej frajdy uczynił tę konkurencję jednym z najjaśniejszych punktów programu. Gdy murowana faworytka Misugu Okamoto niefortunnie przewróciła się, tym samym tracąc szansę na podium, z pomocą przyszły jej współzawodniczki, które podniosły ją na rękach.

I na koniec jeszcze jeden moment dość często pokazywany przez kamery i realizatorów, w którym skoczkowie wzwyż po wyrównanym konkursie i braku rozstrzygnięcia postanowili podzielić się złotym medalem. Katarczyk Mutaz Barshim i Włoch Gianmarco Tamberi bezbłędnie pokonywali każdą wysokość aż do 2,37, ale żaden z nich nie zdołał przeskoczyć 2,39. Zawodnicy zdecydowali, że nie chcą dogrywki, wpadli sobie w ramiona i obaj odtańczyli „taniec zwycięstwa”, a rozemocjonowany Włoch przez kilka minut nie mógł dojść do siebie, położył się na rozbiegu, trzymał za serce, płakał. – Oszalałem ze szczęścia, moje serce eksplodowało – powiedział Tamberi.  – To niesamowite. To sen, z którego nie chcę się budzić – mówił Barshim. Triumf zawodnika z Kataru ma także polskie akcenty. Trenerem Barshima jest Polak Stanisław Szczyrba, a za sportowy wzór Katarczyk stawia sobie Artura Partykę.

Pewnie każdy ze startujących w Tokio mógłby powiedzieć swoją jedyną historię związaną z tą olimpiadą. Nie sposób wymienić nawet większości.

Gdy w światowych mediach ucichły głosy komentatorów sportowych pozostała na pierwszych szpaltach tylko jedna informacja, ta o licytacji srebrnego medalu naszej oszczepniczki, Marii Andrejczyk. – To był tak naprawdę impuls, poczułam, że ten medal nie może zostać u mnie, trzeba go przekazywać dalej, bo dobrze wiem, ile walki z przeciwnościami, z bólem, miałam przez tych pięć lat, by ten medal zdobyć i chcę teraz moc tej walki przekazać dalej – mówiła w dziennikarzom lekkoatletka.

O tym, że medal wystawi na licytację nasza zawodniczka poinformowała już następnego dnia po jego zdobyciu. Po powrocie z Igrzysk bardzo szybko wybrała osobę na rzecz, której zlicytuje medal i zaczęła się licytacja, z której pieniądze trafią na leczenie 8-miesięcznego Miłosza z Cieszyna, który ma bardzo poważną wadę serca, wymagającą operacji. Poza polskimi mediami, informacja o licytacji medalu wzbudziła bardzo duże zainteresowanie w Portugalii, a polska oszczepniczka trafiła na pierwsze strony wszystkich głównych portugalskich gazet i portali. Po Portugalii o Marii Andrejczyk napisali Brytyjczycy, a dzięki ich dziennikom o postawie sportsmenki i licytacji medalu zaczęto pisać w większości zakątków naszego globu. Tydzień temu firma Żabka wylicytowała wyceniony na 200 tysięcy złotych medal. Kibice w ramach wpłat dołożyli kolejne 300 tysięcy złotych – dzięki tym pieniądzom Miłoszek przejdzie operację w szpitalu w Stanford w USA. „Byliśmy poruszeni pięknym i niezwykle szlachetnym gestem naszej olimpijki, dlatego postanowiliśmy wesprzeć zbiórkę środków na rzecz chorego Miłoszka. Zdecydowaliśmy także, że srebrny medal z Tokio pozostanie u Pani Marii, która pokazała jak wielką jest mistrzynią”  – oświadczyła zwyciężczyni licytacji firma Żabka, a ja mam nadzieję, że Igrzyska w Tokio uratują więcej niż to jedno chore serce małego Miłoszka.

 

Mój blog: w drodze na Alderaan
Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach

Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 21.08.2021 roku:

 

Main photo: Maria Andrejczyk i jej medal (zdjęcie z filmu nagranego przez bia24.PL)