Ostatni weekend w świecie sportu zdominowała piłka nożna i tenis,  a w każdej z tych dyscyplin emocje sięgały zenitu i pisała się historia. Zacznę od piłki nożnej, bo finałowy mecz EURO 2020 o mistrzostwo starego kontynentu, przez większość mediów, a w Australii chyba wszystkie, miał być triumfalnym ukoronowaniem kolebki futbolu, Anglii. Wszystko było przygotowane i dopięte na ostatni guzik, jak każda brytyjska koronacja. Miejsce – Londyn, świątynia – Wembley, na trybunach wszyscy następcy tronu monarchii i już od pierwszego gwizdka na boisku wszystko przebiega zgodnie z wymarzonym scenariuszem.

Niespełna 2 minuta meczu, po dośrodkowaniu Kierana Trippiera, przepięknym strzałem z woleja, piłkę w bramce Włochów umieszcza Luke Shaw.

Kolejne minuty meczu, na boisku błyszczą Anglicy, w tle Włosi grający rolę statystów ceremonii. Ale piłka nożna jest też grą pokory i za jej brak zwykle się słono płaci. Anglicy stają się zbyt pewni siebie, tempo ich gry zaczyna spadać, zaczyna się asekuracyjna, kunktatorska gra, a coraz bardziej stroną dominującą w meczu staje się drużyna Włoch. Efekt przychodzi w 67 minucie finałowego meczu, kiedy Włosi dosłownie wpychają piłkę do angielskiej bramki.

Mamy remis 1:1 i takim wynikiem kończy się mecz. Rozstrzygnięcia nie przynosi też dogrywka. Pozostają więc rzuty karne i to one wyłonią drużynę, która w górę podniesie puchar zwycięstwa i otrzyma tytuł Mistrza – króla nie tylko piłkarskich boisk Europy.

Nie wiem jak inni kibice, ale ja nienawidzę rzutów karnych i jednocześnie je kocham. Rzuty karne to już zupełnie inna dyscyplina sportu. Tu nie ma już drużyny, jest strzelający, piłka ustawiona w wyznaczonym punkcie 11 metrów przed bramką, bramką o wymiarach 7,32 x 2 ,44 metra, do której z tej odległości trafi nawet dziecko. Na linii bramkowej stoi, skazany na porażkę, bramkarz, który w tym momencie pełni rolę stracha na wróble, a po uderzeniu piłki intuicyjnie rzuca się kierunku jednego ze słupków bramki.

Co więc liczy się przy strzelaniu karnych? Technika, talent, doświadczenie, przygotowanie, silna psychika czy zwykły łut szczęścia? Nie wiem, ale wiem, że w tym finale Mistrzostw Europy te atuty były po stronie piłkarzy z Włoch. Na 5 rzutów karnych Włosi trafili do bramki 3 razy. Anglikom udało się to tylko 2 razy i kiedy w ostatniej serii Bukayo Saka, 19 letni skrzydłowy Arsenalu, jako ostatni nie pokonał bramkarz reprezentacji Włoch świat się na kilka sekund zatrzymał. Potem oglądaliśmy przed telewizorami spektakl rozpaczy i radości. Na koniec Włosi unieśli w górę puchar. Koronacja została odwołana.

Italia wywalczyła tytuł mistrza Europy już po raz drugi. Poprzednio udało się to Włochom w 1968 roku. „Synowie Albionu”, mimo wielkich tradycji w piłce nożnej jeszcze nigdy nie sięgnęli po ten tytuł, ale przecież jeszcze wszystko przed nimi.

Co innego w Copa America 2021. Dokładnie w tym samym czasie co EURO 2020 rozgrywane były Mistrzostwa Ameryki Pd. w piłce nożnej. Zawody rozgrywane były w Brazylii, ale zamiast samby i fiesty, puste trybuny raziły covid’owym smutkiem i pustką. Niestety ten nastrój udzielał się chyba wszystkim, a same spotkania mimo zaciętości i pięknych bramek, bardziej przypominały treningowe sparingi niż mecze o najwyższą stawkę i to na kontynencie gdzie football jest sprawą życia lub śmierci.

Do finału doszły potęgi Argentyna z Lionel Messim i gospodarze Brazylia z Neymarem. W fazie grupowej obie drużyny grały słabo i bez polotu, w fazie pucharowej sprzyjało im szczęście i taki też moim zdaniem był sam finał. Zwycięską bramkę dla Argentyny zdobył skrzydłowy Paris Saint-Germain, Angel Di Maria, który w 22. minucie meczu przelobował brazylijskiego bramkarza. Wynik 1:0 dla Argentyny nie uległ już zmianie do końca meczu.

Argentyńscy piłkarze po raz piętnasty sięgnęli po tytuł Mistrz Ameryki, wyrównując rekord Urugwaju, a broniący trofeum Brazylijczycy po raz pierwszy nie wygrali Copa America jako gospodarze – w tej roli wystąpili po raz szósty. Neymar schodził z boiska ze łzami w oczach, w czasie gdy jego były kolega klubowy z Barcelony, Leo Messie, podnosił z dumą zdobyty przez niego pierwszy raz Puchar Ameryki.

Dzień wcześniej w spotkaniu o trzecie miejsce w Kolumbia wygrała z Peru 3:2. I tak bezbarwna Copa America 2021 przeszła już do historii.

Do historii przeszedł też tegoroczny Wimbledon, ale na pewno są to stronice z tą najważniejszą historią rozgrywanych od 1877 roku, na kortach trawiastych All England Lawn Tennis and Croquet Club, The Championships. Historię tę napisali zwycięscy: Novak Djokovic, który po raz 20 wygrał turniej Wielkiego Szlema i dorównał rekordzistom wszech czasów – Rogerowi Federerowi i Rafaelowi Nadalowi, i Ash Barty, która pierwszy raz tryumfowała na wimbledońskiej trawie i po 53 latach znów przywiezie to trofeum do Australii.

Goran Ivanisević, trener Novaka Djokovicia, jest przekonany, że jego podopieczny wygra US Open, zdobędzie 21. wielkoszlemowy tytuł i tym samym zakończy debatę, kto jest tenisistą wszech czasów. O tym przekonamy się za 2 miesiące, ale na pewno ten rok w tenisie jest rokiem Novaka Djokovica. Wybór, kto jest najlepszym tenisistom, dotyczy tego, którego najbardziej lubisz, osobiście dla mnie Novak jest numerem 2, po Rogerze Federerze.

Muszę też powiedzieć, że tegorocznym Wimbledonem przekonała mnie do siebie Ash Barty. Choć z numerem 1 w światowym rankingu, ciągle była dla mnie dość szczęśliwą zawodniczką na tej pozycji. Tymi zawodami przekonała mnie, że pozycja liderki światowego tenisa należy jej się nieprzypadkowo. Tym bardziej cieszę się z jej wimbledońskiego sukcesu.

Tegoroczny Wimbledon był też bardzo udany dla polskich tenisistów. Bardzo dobrze grały nasze panie: Magda Linette i Iga Świątek, ale prawdziwym talentem na trawie błyszczał na Hubert Hurkacz. Od pierwszego meczu trafiał na dobrych zawodników, których odprawiał w setach do 0. W 1/8 wygrał 5. setowy pojedynek z 2. na świecie Daniiłem Medvedeven, a w ćwierćfinale pokonał 3:0 Rogera Federera.

W meczu półfinałowym Hubert był jednak bez szans z rewelacyjnie grającym Matteo Berrettinim, przegrywając 1:3 w setach.

Corriere dello Sport napisało, że półfinał Berrettiniego z Hurkaczem był „pierwszym włoskim półfinałem na Wimbledonie od 1960 roku, gdy Nicola Pietrangeli przegrał z Rodem Laverem”.  I choć w finale Włoch uległ Djokoviczowi, to nad Tybrem już jest legendą, oczywiście wspólnie z całą piłkarską reprezentacją Włoch.

 

Mój blog: w drodze na Alderaan
Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach

Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 17.07.2021 roku:

 

 

(fot. Ed Wohlfahrt / flickr.com / CC BY-NC 2.0)