Do tej pory w naszym sportowym magazynie, świadomie unikałam piłki nożnej, choć tytuł magazynu „Dopóki piłka w grze” najbardziej właśnie z nią koresponduje. Dziś będzie jednak piłkarsko…

Och… jak miło posłuchać nie tylko niezapomnianego głosu pana Jana Ciszewskiego, ale przypomnieć sobie grę naszych piłkarzy, ich nieugiętość, ducha walki, wspaniałe bramki i cudowne obrony. Szkoda, że dzisiaj pozostają nam tylko te piękne wspomnienia. Mino tego, że obecnie nasi reprezentacyjni piłkarz to w większości czołowi zawodnicy najlepszych klubów Europy, zasileni największymi gwiazdami polskiej ekstraklasy, mecze naszej narodowej reprezentacji, delikatnie mówiąc, rozczarowują.

Trudny czas związany z pandemią, politycznymi przepychankami, kryzysem gospodarczym, znakami zapytania często wykrzykiwanymi w stronę polityków, hierarchów Kościoła Katolickiego, nawet celebrytów idealnie mógł zneutralizować entuzjazm jaki w naszym narodzie wywołują występy naszych piłkarzy. I była ku temu wręcz idealna okazja.

11 listopada w święto Odzyskania Niepodległości, nasza piłkarska reprezentacja zmierzyła się w meczu towarzyskim z reprezentacją Ukrainy. Mecz nie miał być imprezą z okazji święta narodowego, ale ostatnim sprawdzianem przed najważniejszymi dla nas meczami fazy grupowej Ligi Narodów UEFA (oficjalne, międzynarodowe rozgrywki piłki nożnej, organizowane przez UEFA, przeznaczone dla męskich reprezentacji seniorskich wszystkich 55 europejskichfederacji krajowych.)

Spotkanie z Ukrainą reprezentacja Polski wygrała 2:0, jednak mimo dobrego wyniku mecz zostanie zapamiętany głównie przez fatalny błąd bramkarza Ukrainy Andrija Łunina oraz szczęście, które sprzyjało polskiemu bramkarzowi Łukaszowi Skorupskiemu.

To było niezasłużone zwycięstwo. Ukraina była lepsza drużyną, a Polacy mieli dużo szczęścia. Ukraińcy grali, nasi piłkarze nieudolnie pozorowali grę, a po meczu wielu komentowało go jako prezent Ukrainy dla nas z okazji narodowego święta, jednocześnie z nadzieją dodając, że to tylko rozgrzewka przed Włochami.

15 listopada 2020 nasi reprezentanci pełni nadziei wybiegli na murawę we włoskim Reggio Emilia, by w swoim najlepszym składzie stawić czoła zdziesiątkowanej przez covid i kontuzje, grającej  w rezerwowym składzie reprezentanci Włoch.

I na tym nasze nadzieje się skończyły…

„Najgorszy mecz od dłuższego czasu”, „Blamaż w meczu Polska-Włochy”, „Koszmar, katastrofa. Co za fatalny mecz.” – to te najdelikatniejsze pomeczowe komentarze.

Przegrywamy 0:2 , ale gospodarze mogli wygrać bardzo wysoko. Włosi, właściwie wypunktowali wszystkie nasze braki.

Dodatkowo na konferencji pomeczowej, kapitan polskiej reprezentacji, Robert Lewandowski zapytany, jaki był plan na to spotkanie zamilkł na kilka sekund. Widać było, że chce wypaść dyplomatycznie. Wyszło połowicznie. Skupił się na tym, co należy poprawić w treningu, a media podchwyciły wypowiedź Lewandowskiego, nie jako kamyczek do ogródka selekcjonera polskiej reprezentacji Jerzego Brzęczka, a głaz narzutowy potwierdzający konieczność zmiany trenera kadry.

Ponieważ jednak do ostatniego meczy w grupie pozostawało zaledwie 3 dni, szybko ton komentarzy zaczął brzmieć w stylu: „generalnie, zapomnijmy o tym spotkaniu i szykujmy się na Holandię. Może dojdzie do rehabilitacji?”. Nagłówki gazet i portale internetowe zaczęły jak zwykle sięgać po zabobony i magię, czarując wygraną Polski i upatrując największa siłę Biało-Czerwonych w Stadionie Śląskim, na którym to wcześniej nigdy z Holandią reprezentacja Polski nie przegrała.

I chociaż osobiście, sercem kibica kocham ten stadion, to mój wrodzony racjonalizm niestety okazał się bardziej realny od siły dziennikarskiej magii.

Polska tym razem po nie najgorszym meczu w swojej historii, ale dalekim od stwierdzenia, że to był dobry mecz przegrała z Holandią 1:2  i nie zagra w turnieju finałowym Ligi Narodów.

Z pomeczowych komentarzy, najbardziej merytoryczny moim zdaniem głos należał do naszego byłego reprezentanta i świetnego piłkarza Marka Citko, który na łamach „Przeglądu Sportowego” tak komentował mecz: – Do przerwy wynik był świetny, ale gra, to niestety powtórzenie wszystkich, dobrze znanych nam grzechów. Holendrzy, jak w masło wchodzili w polską defensywę. Dzięki wielkiemu szczęściu oraz gaszeniu pożarów przez najlepszego z naszych obrońców – Tomasza Kędziory do przerwy prowadziliśmy.

Długa piłka albo strata, chyba nie taki miał być pomysł na grę Polaków. Zero pressingu, by zmęczyć Holendrów. To nasi reprezentanci biegali za piłkę tracąc siły. Szkoda, że podopieczni trenera Jerzego Brzęczka nie starali się wykorzystać faktu, iż holenderscy obrońcy są wolni. Aż się prosiło wrzucić im kilka piłek za plecy. Przecież właśnie z takiego zagrania wzięła się bramka dla nas.

Pozytyw pierwszej części? Poza golem, gra na skrzydłach. Kamil Jóźwiak i Przemysław Płacheta pokazali się z naprawdę dobrej strony. Jednak wszystko zostało przykryte przez naszą bojaźń. Trochę wyglądało to, niczym gra „piłka parzy”. Jak najszybciej się jej pozbyć. Ponownie nie było radości z meczu, nawet bramka pozytywnie nie nakręciła naszego zespołu.

W drugiej połowie dwoma, straconymi golami zostaliśmy ukarani za przesadną bojaźń. Próbowaliśmy tylko szarpanych kontr. Co do zejścia Roberta Lewandowskiego. Być może rzeczywiście mięsień mu dokuczał, ale z pewnością narastała w nim frustracja. W porównaniu z grą w Bayernie, tu ewidentnie się męczy, kopany przez rywali i bez wsparcia, czyli kreowania mu sytuacji przez kolegów. Czy jest zgrzyt między nim a selekcjonerem? To są dywagacje – w każdym razie dużo pracy przed tą kadrą. Mentalnej i wybitnie sportowej.

A ja całkowicie zgadzając się z opinią Marka Citko i jako wierny kibic, będę dalej żyła nadzieją, że do przyszłorocznych Mistrzostw Europu uda się naszym reprezentantom wypracować taki zapał i bojowość jakiej ostatnio zdecydowanie za dużo na polskich ulicach w przeciwieństwie do jej zaniku na sportowych stadionach.

Na zakończenie wszystkim kibicom polskiej piłki nożnej i nie tylko, dedykuję piosenkę w wykonaniu zespołu DeMono, którą oryginalnie kibicom niezapomnianej złotej kadry Górskiego nagrał w 1974r. zespół NoToCo.

Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 07.11.2020 roku: