22 lata temu, w kwietniu 1998 roku, w kościele Świętego Ignacego w Richmond prowadziłem pogrzeb samotnego Polaka, pana Stanisława Bluma. Był to skromny pogrzeb, a odbył się zgodnie z życzeniem zmarłego i z wcześniej przez niego opłaconym planem. Przyjaciół i znajomych było niewielu, ale wszyscy uczestnicy pogrzebu bardzo dobrze o Stanisławie mówili. Jego ciało spoczęło na cmentarzu w Heidelberg. Kilka lat później, przy okazji innego pogrzebu, stanąłem ponownie przy jego skromnym grobie, oznaczonym mosiężną tabliczką upamiętniającą miejsce spoczynku Polaka, o którym mówiła już cała australijska Polonia, aby podziękować za niego Bogu.

W lutym bieżącego roku minęła dwudziesta rocznica dobroczynnej działalności „Fundacji Stanisława Bluma”. Oficjalne jej ogłoszenie odnotował „Tygodnik Polski” w czwartym numerze z dziewiątego lutego dwutysięcznego roku. Na pierwszej stronie opublikowano zdjęcie osiemdziesięcioletniego Stanisława stojącego przy starym Holdenie pod rzucającym się w oczy tytułem: „Milion Dolarów dla Polonii Australijskiej”. Obszerny i bardzo ciekawy artykuł autorstwa pani Haliny Jareckiej, relacjonujący to wydarzenie kończy się na stronie 18 Tygodnika zdjęciem czterdziestoletniego Stanisława, przystojnego inżyniera, pochylonego nad planami ujęć wodnych w Górach Śnieżnych w Nowej Południowej Walii. Oto obszerne wyjątki tego artykułu:

„W czwartek, 3 lutego 2000 roku w Immigration Musem w Melbourne nastąpiło uroczyste otwarcie zapowiadanej wcześniej wystawy „Terra Nova – A Land of Milk and Honey”, zorganizowanej z okazji 50-lecia emigracji i osiedlenia się Polaków w Australii. Nie trzeba pisać, że jest to wystawa bardzo ważna dla polskiej społeczności zamieszkałej w Australii, ważna zarówno dla starszej grupy emigrantów, którzy rozpoznają siebie na zdjęciach sprzed lat, jak i dla młodszego pokolenia, które ma szansę odbyć lekcję historii, zobaczyć pamiątki i wzruszające przedmioty i lepiej poznać swoje korzenie.  Wystawa stanowiła doskonałe tło do niezwykłego anonsu. W czasie jej otwarcia ogłoszono sensacyjną wiadomość. Była to pierwsza publiczna informacja o powstaniu Fundacji imienia Stanisław Bluma, zarządzanej przez ANZ Trustee. Zmarły w 1998 roku Stanisław Blum zostawił testament, w którym ogromną kwotę ponad jednego miliona dolarów przeznaczył na potrzeby Polonii w Australii” (…) Pani Halina cytuje w tym miejscu angielski zapis jego testamentu, z którego wynika, że Fundacja Bluma przeznaczona jest na promocję i naukę języka polskiego i polskiej kultury w Australii na wszystkich jej poziomach. Ma wspierać polskie szkolnictwo, obozy harcerskie, organizacje młodzieżowe oraz wszelkie formy edukacji i krzewienia polskiego języka i polskiej kultury na antypodach.

Kim był Stanisław Blum? Skąd wziął się jego gest? Pyta autorka i stwierdza: „to pytanie zadaje sobie wielu ludzi. Zaintrygowana tą postacią zagłębiłam się w dokumenty zmarłego, które ocalały dzięki troskliwości wieloletniej znajomej, pani Genowefy Kuester. Są to listy, kartki, dyplomy i zdjęcia. Wyłania się z nich zaskakujące życie skromnego, prostolinijnego, szlachetnego i bardzo samotnego człowieka, którego losy ułożyły się podobnie do losów wielu ludzi prezentowanych na tej wystawie (Terra Nowa)”.

Z artykułu pani Halina Jareckiej dowiadujemy się, że Stanisław Blum urodził się w 1909 roku w Moskwie, w polskiej, katolickiej rodzinie. Ojciec Stanisława był inżynierem budowlanym. Pochodził z łotewskiej Kurlandii i w początkach dwudziestego wieku otrzymał rządową posadę w stolicy rosyjskiego zaborcy. Po rewolucji październikowej, gdy rozpadało się rosyjskie imperium, rodzina Blumów znalazła się na Litwie, gdzie ojciec Stanisława otrzymał pracę na kolei. W znamiennym dla Polski roku – 1920 rodzina Blumów osiadła w Polsce. Stanisław otrzymał staranne wykształcenie: od 1922 do 1930 roku uczęszczał do gimnazjum w Święcianach na Wileńszczyźnie, dwa kolejne lata spędził w Szkole Podchorążych Artylerii we Włodzimierzu, a od 1932 do 1939 roku studiował na Politechnice Warszawskiej i uzyskał dyplom inżyniera budownictwa lądowego. Bezpośrednio po studiach rozpoczął zawodową pracę, ale już w sierpniu 1939 roku został zmobilizowany i przydzielony do 1 Pułku Artylerii Lekkiej. W pierwszych dniach wojny brał udział w starciu z niemieckim agresorem na granicy z Prusami Wschodnimi i wzięty do niewoli przebywał w jenieckich obozach na terenie Niemiec do 1945 roku. Po upadku Trzeciej Rzeszy wstąpił do Polskich Kompanii Wartowniczych, zarządzanych przez amerykańską armię i pełnił funkcję inżyniera przy naprawianiu i budowie dróg.  Po demobilizacji, przyjęty przez Australię, we wrześniu l949 roku przybył do Melbourne. Dwuletni kontrakt odpracował w Południowej Australii w mieście Whyalla. Następnie trzy lata pracował jako kreślarz w „State Rivers & Water Supply w Melbourne i przy budowie zalewu w Eildon, a potem przeniósł się w Góry Śnieżne w Nowej Południowej Walii, gdzie budowano sławne w całej Australii ujęcia wodne. Zamieszkał w podgórskiej miejscowości Cooma. Po paroletnich staraniach w l958 roku uznano mu w końcu dyplom Politechniki Warszawskiej i zatrudniono na pozycji inżyniera. Został członkiem Stowarzyszenia Profesjonalnych Inżynierów w Nowej Południowej Walii i pozostał w Cooma mieszkając samotnie w hostelu.

Po ukończeniu 65 roku życia przeszedł na emeryturę, wrócił do Melbourne i osiadł w dzielnicy Boronia. Zmarł w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, 12 kwietnia l998 roku, mając 89 lat.

„Tak wygląda jego życiorys” – pisze pani Jarecka – „daty i fakty, spoza których wyłania się życiorys człowieka, podobny do wielu innych z tamtych lat, życiorys młodych oficerów wojska polskiego, którzy walczyli o wolną ojczyznę i którym koniec wojny przyniósł gorycz i rozczarowanie. W Australii podzielił los wielu mężczyzn, którzy nie założyli rodziny i żyli samotnie”. Postać Stanisława Bluma i cytowane o nim wspomnienie pani Jareckiej, przywołuje z mojej pamięci wielu podobnych, samotnych Polaków, oddanych bez reszty społecznej służbie Wiktoriańskiej Polonii, takich na przykład jak Jurek Jabłoński, długoletni prezes Związku Polaków w Melbourne z jego niezwykle gościnnym domem w Richmond czy Rysiek Kazimierski, dzięki któremu hufce „Podhale” mają dziś swoją „harcówkę” w Rowville, albo też Adaś Gruszka czy Władek Czarkowski, którym zawdzięczamy „Polanę” w Healesville. Oni, żyjąc samotnie, myśleli o innych, nie żyli dla siebie.

Stanisław Blum kochał swoją pracę, prowadził towarzyskie życie, udzielał się w polskich organizacjach społecznych i miał grono przyjaciół. Jeden z nich pisał do niego w liście z Polski: „muszę stwierdzić, że bardzo oględnie piszesz o sobie – taki to już twój zwyczaj i zasady, że jak pamięcią sięgnę nie lubiłeś mówić o sobie, ani o radościach, ani o smutkach”. Stanisław Blum mimo swej skromności cieszył się popularnością w polonijnych kręgach. Był jednym z pomysłodawców i współzałożycieli Stowarzyszenia Techników i Profesjonalistów Polskich w Melbourne i pełnił funkcję pierwszego prezesa tej zasłużonej dla polskiej społeczności organizacji. Brał czynny udział w społeczno-kulturalnym życiu Wiktoriańskiej Polonii, interesował się sztuką, chodził na wystawy i bardzo dużo czytał.

„Rzeczy materialne, poza książkami, nie miały dla niego większego znaczenia” – wspomina pani Jarecka – „o czym mogli się przekonać wykonawcy testamentu sprzedający jego dom umeblowany starymi sprzętami oraz samochód marki Holden z l958 roku, który mu służył 40 lat, aż do śmierci. Niewielu ludzi znało jednak jego tajemnicę, a była nią dobroczynność”.

Po otwarciu zachowanej teczki z jego dokumentami pani Jarecka znalazła całe stosy podziękowań i dyplomów od różnych organizacji społecznych i od osób prywatnych w Australii, Polsce i na całym świecie. Były w niej słowa wdzięczności od rodziny, brata i przyjaciół w Polsce. Bez przerwy i regularnie wysyłał im paczki z żywnością, odzieżą i słodyczami. Pamiętał o sprawieniu swoim bliskim przyjemności przy nadchodzących świętach i przy wielu innych okazjach. Pomagał ludziom, którzy w starszym wieku klepali w Polsce biedę. Tego pozornie samotnego człowieka otaczała nieustanna ludzka wdzięczność. Stanisław żył życiem innych, czuł się potrzebny i w dzieleniu się sobą i swoimi oszczędnościami jego życie nabierało wartości. Całymi latami wspierał różne organizacje dobroczynne pomagające głuchoniemym, niewidomym, niepełnosprawnym, chorym na serce i dotkniętym stwardnieniem rozsianym. Wspomagał finansowo Flying Doctors, Czerwony Krzyż, Greenpeace, National Geographic Socity i Salvation Army. Wspierał też budowę polskiego kościoła i Domu Starca w Marayong na terenie Sydney, budowę Polskiego Sanktuarium Maryjnego w Essendon, Stowarzyszenie Polaków Wschodnich Dzielnic Melbourne, głodne dzieci w Afryce, Fundację Sztandarów Polskich Sił Zbrojnych na Obczyźnie, Wydawnictwo Książkowe w Londynie, kaplicę trzeciej stacji Drogi Krzyżowej w Jerozolimie, Stowarzyszenie Rodzin Katolickich, Stowarzyszenie psów przewodników dla niewidomych… Pośród niezliczonych podziękowań pozostały także dyplomy przyznawane za długoletnią i znaczącą pomoc. Pośród nich był tam Dyplom Funduszu Wieczystego Polonii Australijskiej oraz Dyplom Fundacji Studiów Polskich na Uniwersytecie Macquarie w Sydney z tytułem dożywotniego członka i mecenasa niezależnej nauki i kultury polskiej.

„Jestem pod wrażeniem tej dobroczynnej działalności prostolinijnego i szlachetnego człowieka”, pisała pani Jarecka w Tygodniku Polskim 20 lat temu. Jak wspomina znajoma: „dawanie sprawiało mu przyjemność”, a po wizycie w Polsce w 1961 roku powiedział: „ja nie mam tam dużo do szukania”. Na wystawie „Terra Nova” w Muzeum Emigracji znalazł się skromny przedmiot, drewniany, czarny kufer z białymi literami: Stanisław Blum. Była to jego własność. „Wraz z tym kufrem przywiózł z sobą do Australii wizję godnego, pracowitego i skromnego życia. Żył dla innych i im stawiał pomniki. Nie zadbał o okazałe miejsce swojego spoczynku, znajdując go pod zieloną murawą cmentarza, ale wdzięczność Polonii Australijskiej będzie towarzyszyła jego pamięci na lata” – tak zakończyła swój artykuł pani Halina Jarecka.

Już od 20 lat każdego roku w Tygodniku Polskim, w polskich audycjach radiowych i lokalnych polskich biuletynach ogłaszany jest termin składania aplikacji o finansowe wsparcie z Fundacji Bluma. Kilkanaście polskich szkół sobotnich w Australii i ich grona nauczycielskie, hufce harcerskie, zespoły taneczne, grupy młodzieżowe i różne organizacje zajmujące się krzewieniem polskiego języka i polskiej kultury w Australii, korzystają z dobroci i mądrości skromnego dobroczyńcy, śp. Stanisław Bluma. Już od dwudziestu lat międzystanowa komisja doradcza, powołana przez prezydium Rady Naczelnej Polonii Australijskiej, zgodnie z testamentem pana Bluma, opiniuje przysłane do Fundacji aplikacje i po ich zatwierdzeniu przez siostry zmartwychstanki każdego roku przyznaje się aplikantom co najmniej 50 tysięcy dolarów w dwu rodzajach grantów nie przekraczających tysiąc lub 5 tysięcy dolarów. Jest to niezwykle ważna i ze wszech miar potrzebna, a przy tym nasza własna, polonijna pomoc finansowa wspierająca wchodzące w życie pokolenia. Dzięki fundacji Stanisława Bluma nasze szkoły sobotnie mogą dzisiaj liczyć na swobodniejsze działanie; zespoły taneczne, harcerstwo i różne organizacje młodzieżowe mogą uzyskać konkretną pomoc na swoją działalność; Polski Festiwal na Federation Square oraz inne Polonijne Festiwale organizowane na antypodach, mogą skutecznie promować polski język, kulturę, muzykę i sztukę i mogą spokojniej patrzeć w przyszłość.

Stanisław Blum dał Polonii przykład. Za nim poszli następni. Kilka lat temu śp. Pani Irena Gomółka swoim testamentem powiększyła kapitał Fundacji Bluma. Rok temu Koło Polek w Zachodniej Australii przekazało swoje wypracowane długoletnią pracą fundusze na wsparcie polskich dzieci i młodzieży także poprzez Fundację Bluma. Sześć lat temu śp. Zofia Jaskewycz, zauroczona pomysłem i odwagą Stanisława, swoje z kolei znaczne oszczędności ulokowała w tej samej finansowej instytucji powołując do życia podobny, ale odrębny fundusz: „Fundację Rodziny Rospondów”, dzięki której organizowany co trzy lata w kolejnych stolicach stanowych unikalny w świecie „PolArt”, może nadal istnieć, rozwijać się i nabierać coraz większego rozmachu. Po 40 latach pięknych dokonań, ma wreszcie bardzo konkretne finansowe zaplecze. Dzięki takim skromnym, ofiarnym i mądrym Rodakom rodzi się pośród nas niezwykłe dobro, które będzie owocować przez wiele następnych lat. W listopadowe dni wdzięcznej pamięci o naszych zmarłych przypomnijmy sobie także tych cichych, skromnych dobroczyńców, którym tak wiele zawdzięczamy i podziękujmy za nich Bogu.

ks. Wiesław Słowik SJ