MAREK PEREPECZKO & TOMASZ ŚPIEWAK
w monodramie zatytułowanym
“PIEŚŃ OD ZIEMI NASZEJ”

Wiktoriańska Polonia niezwykle ciepło przyjęła „Wieczór Poezji i Muzyki” zaproponowany na deskach Teatru Uniwersyteckiego w Melbourne przez Marka i Tomka. Nagrali także promocyjną kasetkę, na której znalazła się jedynie część prezentowanego na scenie programu.

Tak wygląda promocyjna kasetka magnetofonowa z oryginalnym nagraniem fragmentów monodramu „Pieśń od Ziemi Naszej”, wystawionego na scenie uniwersyteckiego teatru w Melbourne w roku 1988.

MAREK PEREPECZKO

Urodził się w Warszawie 3 kwietnia 1942 roku. Zmarł w Częstochowie 17 listopada w 2005 roku. Aktor filmowy i teatralny, w młodości zafascynowany sportem i kulturystyką, ukończył Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. Grał w wielu znaczących filmach („Popioły”, „Pan Wołodyjowki”), ale najwięcej sławy przyniósł mu film i popularny serial „Janosik”.

Po wprowadzeniu stanu wojennego przez generała Jaruzelskiego w akcie protestu zszedł ze sceny. W Białej Podlaskiej wspierał amatorski teatr parafialny. W l986 roku przyjechał do Australii, gdzie już od kilku lat mieszkała i pracowała jego żona Agnieszka. W Melbourne podbił serca Polaków. Założył Towarzystwo Teatralne „Witkaceum” i wystawił sztukę „Szewcy”, cieszącą się ogromnym uznaniem. W latach 1986 i 1988 wydatnie pomagał w reżyserii monumentalnych koncertów w Dallas Brooks Hall. Wraz z Tomaszem Śpiewakiem przygotował monodram „Pieśń od Ziemi Naszej” wystawiony kilkakrotnie na deskach teatru uniwersyteckiego w Melbourne. Pomagał i wspierał Maję, wnuczkę Henryka Sienkiewicza, w przygotowaniu i prezentowaniu monodramu „Mój dziad Henryk”. Angażował się w powstanie nowej społecznej rozgłośni wielokulturowego radia 3ZZZ w Melbourne, interesował się losami Polaków w Wiktorii i uczestniczył w różnorakiej działalności organizacji społecznych okazując wszystkim szacunek i budząc powszechne uznanie. Jego australijska „przygoda” trwała 4 lata i kilka miesięcy.

Na antypodach jednak nie widział dla siebie przyszłości. Podejmował różne dorywcze prace, aby zarobić na codzienny chleb, ale będąc perfekcjonistą nie widział siebie ani w australijskim teatrze ani w filmie. Miał bardzo wrażliwą, patriotyczną, szlachetną duszę. Był niezwykłym erudytą. Kochał książki. Miał wiele pasji. Fascynowała go historia. Niewielu ludziom odsłonił swoją głęboką i rozległą wiedzę o Polsce i świecie. Do Warszawy wrócił w 1990 roku i zaszył się w swoim mieszkaniu na najwyższym piętrze wieżowca „na Walicowie”. Poruszał się przystosowanym do swej ogromnej sylwetki „maluchem”, ciągle czytał i przyglądał się nowej polskiej rzeczywistości. Powrót na scenę zajął mu kilka lat. Pojawił się znowu na deskach warszawskiego teatru i w filmie, a rola komendanta policji w popularnym serialu „Posterunek 13” dała mu możliwość wymiany „malucha” na sportową „hondę”.

14 sierpnia 1997 roku został dyrektorem Teatru Częstochowskiego. W ciągu sześcioletniej kadencji zdołał sobie zaskarbić ogromną popularność częstochowskiego społeczeństwa i podnieść prestiż teatru, odnotowując szereg przyznanych teatrowi nagród. Ostatnie dwa lata spędził w samotności, kontaktując się z niewielkim gronem oddanych przyjaciół. Zmarł na atak serca. Częstochowa podtrzymuje wdzięczną o nim pamięć „ławeczką Perepeczki” przy sławnej Alei Najświętszej Maryi Panny.

 

 

A oto wspomnienie publikowane w Melbourne w „Tygodniku Polskim” po nagłej śmierci Marka.

ŚP. MAREK PEREPECZKO

Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą, zostają po nich buty i telefon głuchy”… (ks. J. Twardowski)

Utkwił mi w pamięci w znakomitej roli młodego Nowowiejskiego z filmowej ekranizacji „Pana Wołodyjowskiego” w/g powieści H. Sienkiewicza i kiedy w początkach l986 roku poznałem go u Państwa Antasów, tuż po jego przylocie do Melbourne, odruchowo wyrecytowałem mu z pamięci słowa, jakie mówił do Azji Tuhejbejowicza, skazując go na okrutną śmierć. Celem spotkania różnych polskich artystów w domu państwa Antasów, na które zaproszono także sławnego i podziwianego w Polsce Marka Perepeczkę, była przymiarka do wystawienie wielkiego koncertu w Dallas Brooks Hall pt. „List do Papieża”.  Rozpoczynaliśmy wówczas przygotowania do znamiennego spotkania z Janem Pawłem II na stadionie MCG. Prezentując zebranym artystom sugestię, formę oraz cel planowego koncertu, zapytałem przysłuchującego się nam Perepeczkę, czy nie zechciałby wziąć w nim udziału. Odpowiedział mi tubalnym głosem: „amatorów szanuję, amatorszczyzną się brzydzę”. A potem, gdy odwoziłem go do domu, zapytałem znowu nie dając za wygraną: „a może Pan zechce przychodzić na nasze próby, aby nas trochę pokrytykować?” Tę rolę przyjął chętnie i tak rozpoczęła się moja osobliwa przyjaźń z tym wielkim człowiekiem, doskonałym aktorem i wyjątkowym erudytą.

Pomógł nam wydatnie w przygotowaniu „Listu do Papieża”, a kiedy w programie chciałem mu przypisać reżyserię tego widowiska, zgodził się tylko na rolę „konsultanta artystycznego”. Rok później układaliśmy już razem następny koncert dla dwutysięcznej widowni w Dallas Brooks Hall, wystawiany z okazji 3-Majowego Święta w Międzynarodowym Roku Maryjnym, zatytułowany „Królowej w Hołdzie”, a 11 listopada następnego, 1988 roku, montowaliśmy z jego pomocą najbardziej okazałe widowisko pt.: „Rocznica Niepodległości”. Gościem honorowym tegoż przedstawienia, jak je nazwał śp. Marek, był, odwiedzający wówczas Melbourne, Prymas Polski, kardynał Józef Glemp i towarzyszący mu dygnitarze. Wzięły w nim udział trzy polskie chóry, dwa zespoły dziecięce i jeden młodzieżowy, a także soliści, aktorzy i muzycy. W obydwu koncertach Marek pozostał w roli „artystycznego konsultanta”, chociaż w „Rocznicy Niepodległości” usłyszeliśmy jego Inwokację.

Pamiętają go rodacy w Wiktorii z bardzo ambitnego Wieczoru Poezji i Muzyki pt.: „Pieśń o Ziemi Naszej”, firma wykonawcza „Marek i Tomek”, wystawionego w teatrze melberneńskiego uniwersytetu i nie zapomnieli jeszcze pięknej inscenizacji „Szewców” Stanisława Witkacego. Tymczasowe Towarzystwo Miłośników Teatru „Witkaceum”, jakie przy tej okazji założył, pozostało do końca jego dumą i chętnie je wspominał.

Po nagłej śmierci Marka z medialnych doniesień w Polsce, a także z przeróżnych internetowych wypowiedzi, dowiadujemy się o „kilkunastu nieudanych latach” Marka spędzonych na antypodach. Tymczasem śp. Marek Perepeczko był z nami zaledwie parę lat.

Aż dziwne, jak szybko wielu rodaków w Kraju, i chyba też poza jego granicami, potrafiło zapomnieć o dramatycznych wydarzeniach z naszej tak nieodległej jeszcze historii! Przecież po wprowadzeniu stanu wojennego tak śp. Marek jak i wielu innych, szlachetnych artystów, „opuściło” państwowe sceny, telewizję i film, podporządkowujące narodową kulturę dyktatorskiej władzy PRL-u. W ten sposób protestowali przeciwko wojnie wypowiedzianej narodowi. Wspierani przez duchowieństwo, w salach parafialnych i kościołach szerzyli wolną od cenzury i niezależną polską kulturę, budząc nią narodową świadomość.  Zanim śp. Marek przybył do Melbourne, gdzie od kilku lat mieszkała już jego żona, w tym właśnie celu zajmował się amatorskim, przykościelnym teatrem na Podlasiu. Melbourne i Australię polubił od pierwszego wejrzenia. Wiedział jednak dobrze, że na karierę zawodową na antypodach jest już stanowczo za późno. Narastający kryzys w małżeństwie, a także czekająca na niego w Warszawie chora, samotna matka, zdecydowały w końcu o jego powrocie do Polski. Wracał z ciężkim sercem, kilkakrotnie zmieniając termin odlotu.

W odradzającej się wówczas i budzącej do wolności Ojczyźnie nie od razu umiał się znaleźć. Raziły go postawy polityczno-ekonomicznych dorobkiewiczów. Nie chciał i nie umiał „ustawić się” w nowej rzeczywistości. Zajął się chorą mamą i osamotnioną teściową, remontował mieszkania, pasjami bowiem kochał takowe zajęcie, zaszył się w swym mieszkaniu na najwyższym piętrze warszawskiego „Walicowa” i czytał. Czytanie było zawsze jego największą, obok aktorstwa, pasją. Namawiano go tu i ówdzie do powrotu na scenę i dziwiono się jego samotności, a dla Marka był to czas intensywnych obserwacji, głębokich przemyśleń i ogromnie ciekawych analiz. Upłynęło jeszcze kilka następnych lat, zanim Marek wrócił do aktorstwa. Pojawiły się dla niego od razu różne propozycje i angaże w teatrze i filmie.

Gdy zarząd miasta Częstochowy zaoferował mu funkcję dyrektora sławnego niegdyś w PRL-u, a wówczas upadającego, Teatru Częstochowskiego, decydenci zapytali go o doświadczenia w tej wąskiej i odpowiedzialnej dziedzinie. Odpowiedział: „nie mam żadnego, ale mogę wam powiedzieć, co chciałbym z tym Teatrem zrobić”. Wyciągnął go z kryzysu i rozsławił w Polsce, a sam bardzo szybko stał się jedną z najbardziej popularnych postaci w Częstochowie. Gdyśmy się w 2003 roku spotkali na Jasnej Górze, a były to jego ostatnie tygodnie dyrektorowania, mówił, że pokochał to wyjątkowo sympatyczne miasto i że już chyba nigdy z niego się nie ruszy.

Widywaliśmy się regularnie, co trzy lata, spędzając ze sobą po kilka dni. Na ulicach zaczepiali go młodzi, zwykli ludzie, dziewczęta i chłopcy, prosząc o autograf, zagadując i nazywając go bądź to „Janosikiem”, bądź „panem komendantem”. Nie potrafił ich zignorować. Zatrzymywał się, gawędził, żartował. Kochał bowiem ludzi prostych, zwyczajnych, z ulicy, ze wsi, z małych miasteczek.  Nudził się w towarzystwie tak zwanych „sfer”, gdzie chętnie go zapraszano i chciano widywać. Ileż radości pojawiało się na jego twarzy, gdy na zwykłej warszawskiej ulicy jakaś dziewczyna z Podhala krzyczała w niebogłosy na jego widok: „O! La Boga! toć to Janosik!” Zatrzymywał się wówczas jak przy swej rodzonej siostrze czy dziecku, wypytywał, żartował, gawędził. Znali go i szanowali policjanci, sklepikarze, kelnerki i ekspedientki. Zanim kupił sobie Hondę kilkakrotnie odwoził mnie swym sławnym „maluchem” na Okęcie. Niewiele mogliśmy pogadać czekając na odlot samolotu, bo natychmiast pojawiali się młodzi ludzie prosząc go o autograf. Na moje pytanie, czy go to nie męczy odpowiadał, że wprost przeciwnie, kontakt z młodzieżą dodaje mu siły no i że popularność ma swoje wymagania i musi kosztować.
Utkwił mi też w pamięci jego krytyczny komentarz podczas wielkiego koncertu, wystawionego na Placu Zamkowym dla kombatantów z okazji oficjalnych obchodów 50-lecia wybuchu Powstania Warszawskiego: „Boże! jak oni traktują tych siwych, bohaterskich powstańców!” – mówił tubalnym szeptem, słyszalnym przez połowę kombatanckiej widowni. „Ucz się od nich, jak masz nie robić swojego rocznicowego koncertu w Melbourne”.

Był wielkim patriotą, zakochanym w historii Polski, którą znał dogłębnie, do której ciągle wracał i ciągle się w niej zanurzał. Kolekcjonował różne unikalne wydawnictwa, interesował się elektroniką i modelarstwem. Miał swoje słabości i dziwactwa, ale miał też własne, przemyślane, mądre i niezależne spojrzenie na polską politykę, kulturę oraz na ludzi władzy i wpływów. Znał i kochał każdy zakątek Polski i mówił o niej z wielką troską. W jego wielkim ciele odnajdywałem często wrażliwość dziecka, szukającego autentyzmu i prawdy, ciepła i miłości oraz chłopskiej logiki i prawości.

Moje ostatnie spotkanie ze śp. Markiem miało miejsce dwa lata temu w Kusiątkach koło Częstochowy, w domu państwa Kalininów. Siedzieliśmy w uroczym ogrodzie pod rozświetlonym gwiazdami niebem i gawędziliśmy bez końca o wielu sprawach, którymi żył wówczas polski teatr i film, dyskutowaliśmy o polskiej skomplikowanej rzeczywistości społeczno-kulturalnej, o przeróżnych układach politycznych i ludzkich marzeniach, o roli pisarzy i twórców kultury oraz o ich służebnej roli i wielokrotnie, z ogromnym ciepłem, wspominaliśmy Melbourne. Padały znowu nazwiska i imiona, wyłaniały się zapamiętane twarze i osoby, kojarzyły zdarzenia. Spędził pośród nas zaledwie kilka lat, a tak wiele żywych i wyjątkowo życzliwych wspomnień pozostało w jego wdzięcznej o nas pamięci. Żywię głęboką nadzieję, że odwzajemnimy mu tę niekłamaną życzliwość szczerą modlitwą o spokój jego duszy.

Ks. Wiesław Słowik SJ

 

TOMASZ ŚPIEWAK

Wybitny muzyk, pianista, kompozytor, pedagog i zasłużony społecznik.

Urodził się w Krakowie 12 września 1936 roku tuż przed wybuchem wojny. Pozostały mu w pamięci wojenne tragedie widziane oczyma dziecka. Ojca stracił wcześnie. Odszedł do wieczności w Melbourne 7 lutego 2017 roku.

Na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie studiował muzykologię. Na Uniwersytecie w Melbourne ukończył pedagogikę muzyczną.

Karierę muzyczną rozpoczął w Zespole Estradowym Warszawskiego Okręgu Wojskowego w Krakowie, a potem w zespole rokowym „Czerwono-Czarni” w Gdyni. Był kierownikiem muzycznym Teatru „Wagabunda” w Warszawie i Szczecinie i muzykiem Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji w Warszawie. Występował w wielu krajach świata akompaniując sławnym gwiazdom polskiej estrady.

W 1970 roku po wypadkach grudniowych na wybrzeżu zdecydował się na emigrację. W 1974 roku, po kilku latach muzykowania i zarobkowej pracy w Norwegii, osiadł na stałe wraz ze swą rodziną w Melbourne. Pracował jako robotnik w fabryce samolotów, studiował, a wieczorami, zatrudniony przez znaną w Melbourne agencję artystyczną, muzykował.

W 1982 roku przyjął pracę wykładowcy w Szkole Muzycznej w Box Hill. Wykształcił wiele pokoleń studentów, którzy wspominają go jako niezwykłego fachowca, troskliwego wychowawcę i wymagającego pedagoga. Przez wiele lat przygotowywał do zawodu dyrygentów orkiestr wojskowych w Australii, Indonezji i Oceanii. Jako bardzo ceniony artysta-muzyk przez wiele lat wspierał także swoim kunsztem pianisty emporium rodziny Pratów.

Pozostawił po sobie niezwykłe bogactwo kompozycji i muzycznych aranżacji. Jego utwory prezentowały gwiazdy polskiej estrady i zespoły w Polsce i Australii. Czterotomowy podręcznik do kształcenia słuchu w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zdobył mu wyróżnienia i nagrody, był rekomendowany przez egzaminatorów i nadal cieszy się popularnością w muzycznych szkołach nie tylko w Australii.

40 lat służył swoim wybitnym talentem wiktoriańskiej Polonii. Był kierownikiem muzycznym monumentalnych koncertów, organizowanych w Dallas Brooks Hall, w Teatrze Narodowym, w Domach Polskich i na wielu estradach. Wydatnie wspierał inicjatywy Towarzystwa Polskiej Kultury w Wiktorii: „Polskie Kwiaty” i okolicznościowe koncerty oraz Doroczny Festiwal na Federation Squre. Pisał piosenki i aranżował utwory dla polonijnych zespołów, między innymi dla Chóru „Syrena”, „Jutrzenki” i Polonezowych „Dorotek”. Był kierownikiem muzycznym kabaretu „Na Wynos” i towarzyszył występującym w Australii polskim artystom. Skomponował i nagrywał hejnały i muzykę dla polskich audycji społecznego radia 3ZZZ w Melbourne i muzyczną oprawę do różnych nagrań i filmów. Ze wzruszeniem wspominał pełnioną przez siebie rolę organisty podczas historycznego spotkania Australijskiej Polonii z Ojcem Świętym Janem Pawłem II na stadionie MCG w 1986 roku.

W Krakowie pozostała jego mama i jedyna siostra, z którymi czuł się zawsze związany i bardzo przeżywał ich śmierć. Z wielką dumą mówił o swoich dzieciach: Małgosi i Marcinie, mieszkających w Australii.

Tomasz Śpiewak był nie tylko wielkim artystą i muzykiem, ale także wielkim człowiekiem. Cechowała go głęboka wiara, niezwykła sumienność, pracowitość, prawość, skromność i wrażliwość, a także poczucie humoru i zawsze widoczny szacunek do każdego człowieka. Sam pozostawał w cieniu. Nie szukał wyróżnień i nagród, chociaż zasłużył na wiele medali. Cieszył się z osiągnięć innych. Nigdy nie odmówił pomocy. Mimo pogarszającego się zdrowia zaangażował się jeszcze w przygotowania i organizację największego polskiego festiwalu poza granicami Kraju, w PolArt 2015. Wiktoriańska Polonia wiele mu zawdzięcza. Jego pogrzeb odbył się 13 lutego 2017 roku w kościele św. Ignacego w Richmond, spopielone ciało Tomka spoczęło w kolumbarium tegoż kościoła.

Tomasz Śpiewak, "Polskie Kwiaty” – w Caulfield Town Hall

Tomasz Śpiewak, „Polskie Kwiaty” – w Caulfield Town Hall

 

Tomasz Śpiewak ze swą jedyną siostrą podczas jej wizyty w Australii

Tomasz Śpiewak ze swą jedyną siostrą podczas jej wizyty w Australii