Ten piękny tytuł każdego człowieka przypomniał swojej epoce mnich intelektualista, a później arcybiskup Moguncji, Hrabanus Maurus. Pisał bowiem: „Słowo z samej istoty rzeczy jest najbardziej wolnym spośród duchowych istnień, więc najbardziej niebezpieczne i najbardziej niepewne. Słowo wymaga więc stróżów. Kim mają być owi Stróże? Poszukiwałem ich całe moje życia”. Brzmi to prawie jak twierdzenie Heideggera o „pasterzowaniu słowom”. Ale między dwoma myślicielami niemieckimi leży dziesięć wieków. Hrabanus żył i działał w czasach Karola Wielkiego, zdobywając zaszczytną nazwę nauczyciela i wychowawcy Germanii. Czasy te dobrze znal, kochał i z troską o nich myślał, jakby przewidywał, że w przyszłym rozwoju myśli filozoficznej słowo będzie w niebezpieczeństwie i może stracić rolę pośrednika między umysłami ludzkimi.
Poziom każdej kultury duchowej mierzy się jakością stosunku do słowa, które powinno być zawsze nosicielem prawdy, dobra i piękna.
Przyszli historycy dwudziestego wieku na pewno badać w nim będą losy słów najważniejszych, wyrażających takie rzeczywistości jak: Bóg, człowiek, kosmos, relacje między nimi, sens i cel życia ludzkiego, obowiązki człowieka, jego postawy intelektualne i moralne. One bowiem są miejscami spotkania i konfrontacji różnych systemów myślenia o święcie materialnym i duchowym. Tłumaczy! to swoim uczniom mędrzec chiński, gdy wśród nich powstał spór o to, czy szczęście człowieka polega na gromadzeniu bogactw, czy też wiedzy. Mówił: „Odpowiedzcie najpierw na pytanie: Kim jest, według każdego z was, człowiek, bo może nie o szczęście się kłócicie, lecz o pojęcie człowieka”. Chciał ich pouczyć, że wszelkie dialogi wówczas tylko mają sens, gdy obie strony sprawdzą, czy używają jednoznacznych słów.
Sporów i dialogów dzisiaj nie brak, a równocześnie coraz trudniej o dojście do zgody we wspólnym rozwiązywaniu najprostszych problemów. Używamy tego samego języka, ale nie wyraża on tych samych myśli. Każdy system polityczny, społeczny i kulturalny co innego myśli, głosząc wolność, sprawiedliwość, dobro jednostki i zbiorowości. Wiedza o prawach kosmosu oraz technika stworzyły swój świat formuł, znaków i określeń obowiązujący wszystkich naukowców i techników. Oni są stróżami języka nauki oraz jej zastosowań technicznych. Pilnują, by zawsze jednej formule odpowiadała jedna ściśle określona rzeczywistość. Bez tego nie byłby możliwy postęp w badaniu i poznawaniu praw kosmosu, nie mówiąc o posługiwaniu się nimi. Kosmos nie kłamie przemawiając do nas niezmiennymi prawami. Arystoteles wyraził to krócej: „Rzeczy nie kłamią”.
Może dlatego bardziej ufamy rzeczom niż ludziom. W cywilizacji humanistycznej czujemy się mniej pewnie. Musimy być bardzo ostrożni w dialogach o losie człowieka, o ideałach, które powinny kierować jego działaniem, o jego roli w społeczeństwie i o jego ostatecznym, najwyższym celu życiowym. Tutaj zaciera się jednoznaczność tych ważnych pojęć. Widział to Psalmista i dlatego wyznawał: „Powiedziałem w swym przygnębieniu: Każdy człowiek kłamie”. Zdumiony byl i przerażony smutnym doświadczeniem zbieranym ze spotkań z ludźmi. Może za ostro sądził swoich współczesnych. Nie wszyscy kłamali, ale wszystkim było trudno spełnić obowiązek dobrego stróżowania przy słowach, by się nie rozbiegały i nie traciły nadanego im przez ogół znaczenia.
Obowiązek ten spada przede wszystkim na elitę intelektualną, twórczą i duchową społeczeństwa. Obowiązek i odpowiedzialność za wartość tego delikatnego narzędzia, które ma służyć człowiekowi w przekazywaniu prawdy i miłości. Autor „Księgi Mądrości”, świadomy tego obowiązku i jego ciężaru, szedł z nim do Boga ze słowami: „Oby mi Bóg dał słowo odpowiednie do myśli i myślenie godne tego, co mi dano, On jest bowiem i przewodnikiem mądrości, i tym, który mędrcom nadaje kierunek. W Jego ręku i my, i nasze słowa, roztropność wszelka i umiejętność działania”. Była to prośba intelektualisty zatroskanego o poprawność myślenia i o jasność wyrażania przedmiotu myśli. Słusznie bowiem sądził, że ta troska ma charakter społeczny. Człowiek myśli i mówi, pamiętając o innych. I działa wśród innych. W „Mądrości Syracha” czytamy: „Początkiem każdego dzieła — słowo, a przed każdym działaniem — myśl. Korzeniem zamierzeń jest serce, skąd wyrastają cztery gałęzie: dobro i zło, życie i śmierć, a nad tym wszystkim język ma pełną władzę… Bywa mędrzec, który naród swój wychowuje, a owoce jego rozumu są niezawodne”. Tekst ten pochodzi z księgi biblijnej, która ma ponad dwa tysiące lat, i może być uważana za podręcznik porządnego myślenia i dobrej roboty. Prakseologia, czyli teoria dobrej roboty, nie powstała dopiero w dwudziestym wieku. Główne jej założenia znajdujemy już w Biblii, gdzie na pierwszych stronach jest mowa o nakazie danym człowiekowi, by „nazywał rzeczy”. Może o tym nakazie myślał Norwid gdy pisał:
„Ponad mnogie wasze uroki
O, poezjo, i ty, wymowo,
Pozostanie jeden wysoki: Odpowiednie
rzeczy dać słowo!”.
Czy dzisiaj ten wysoki urok trwa? Trzeba o to pytać, ile razy kultura duchowa znajduje się w kryzysie gorszym od tego, który przeżyli ludzie budujący wieżę Babel. Tam zostały pomieszane języki, ale każdy język głosił po swojemu jakąś prawdę. W kryzysie dzisiejszym język może być ten sam, tylko myśli które się nim posługują, zostały pomieszane. Zmusza się wtedy słowa do dźwigania ciężaru kłamstw i nienawiści.
Gdy w tym biorą udział uczeni, literaci, publicyści, filozofowie oraz ci, którzy z urzędu powinni zawsze głosić prawdę, nie jest to tylko kryzys, lecz katastrofa. Zapowiadał ją z lękiem poeta helleński: „Nie opłakuj ruin twego domu, przyjdzie czas, gdy łzy będą ci bardziej potrzebne do opłakiwania ruin słów, których byłeś niedbałym stróżem”.