Zbliżający się do wybrzeży południowego Queensland cyklon Alfred podarował miłośnikom surfowania wyśnione fale, a lokalnym fotografom wymarzone ujęcia śmigających po nich surferów. Przeglądając i podziwiając w internecie te zdjęcia przypomniała mi się pewna historia. Dokładnie sprzed 6 lat. Mam nadzieję, że państwa ona też zainteresuje.
Był rok 2019, początek marca, a ja dopiero od 3 tygodni mieszkałam w Brisbane. Sobotnia, duszna i ciągle gorąca noc, która mi, przywykłej do tasmańskich nocy, nie pozwalała na zdrowy i solidny sen. I w tych warunkach tuż po północy budzi mnie telefon. Numer z Polski, ale nie znany. Odbieram, a po drugiej stronie mocno spanikowana kobieta. Dobudzając się próbuję, jakoś spowolnić jej słowotok i poukładać o co tu chodzi.
Okazało się, że jest znajomą mojego kuzyna. Mój kuzyn wspomniał, że ma krewną w Australii gdy w czasie świątecznego spotkania pochwaliła się, że jej syn Kuba, który jest nie tylko miłośnikiem pływania na desce, ale i próbuje swoich sił w świecie surfingu, wybiera się do Australii. Świąteczne spotkanie skończyło się tym, że dostała mój numer telefonu.
I teraz dzwoni, prosząc o ratunek (a jest pierwsza w nocy), bo jej 19 letni Kuba powinien już być dawno w Brisbane, a ona ciągle nie ma od niego telefonu i nie ma pojęcia co się z nim dzieje.
Ponieważ rozmowa zrobiła się trochę spokojniejsza i konkretniejsza, policzyłyśmy godziny lotu, różnice czasu i okazało się, że mama pomyliła się w swoich obliczeniach, a syn wylądował pewnie nie dalej jak godzinę temu. Trochę wyjaśniłam jak wygląda odprawa, i że pewnie nie ma jeszcze połączenia komórkowego, dlatego nie może odbierać jej telefonów i oddzwonić. No i wtedy mama Kuby poprosiła bym zadzwoniła do człowieka, który go zaprosił.
Jest już ok. 2 w nocy, a ja dzwonię do kompletnie nieznanego mi australijskiego surfera z Sunshine Coast. Budzę faceta i teraz ja opowiadam gościowi jakąś dziwną historię o Kubie, jego mamie, telefonie itd… Na szczęście właściciel numeru spodziewał się młodego surfera z Polski i wysłał po niego na lotnisko Ubera. Był więc kolejny telefon do kierowcy Ubera i potwierdzenie, że syn siedzi już w aucie i zadzwoni do mamy rano jak już upora się z komórką.
Uff… była godzina 3 w nocy i znów mogłam próbować zasnąć…
Następnego dnia zostałyśmy z panią Iwoną przyjaciółkami na Facebooku i jeszcze raz już na spokojnie zdzwoniłyśmy się pogadać.
Tak dowiedziałam się, że jej syn Jakub Kuzia jest najlepszym polskim surferem i propagatorem surfowania w Polsce. Pochodzi z Orzecha, małej miejscowości koło Świerklańca na Górnym Śląsku, ale to właśnie Śląsk jest kolbką polskiego surfingu.
Przygoda Kuby z surfowaniem rozpoczęła się na Dominikanie. Tam na wakacje zabrali go rodzice, którzy są fanami pływania na windsurfingu. I tam pierwszy raz Kuba stanął na desce surfingowej. Miał wtedy siedem lat. Kilka lat później babcia kupiła mu książkę o surfingu wydaną przez National Geographic. Wtedy zamarzył, by łapać fale w tych wszystkich niesamowitych miejscach. Kuba był samoukiem, oglądał tutoriale na YouTubie i wskakiwał na deskę.
„Pływałem na początku na body-boardzie na zmianę z surfingiem. Z desek piankowych przechodziłem na twardsze i krótsze. Budziła się we mnie pasja do surfingu. W końcu pojechałem na pierwsze zawody” – opowiadał kilka lat temu Kuba Kuzia, w wywiadzie dla Dziennika Zachodniego.
Na te pierwsze zawody Kuba pojechał w 2014 roku do Władysławowa. Większych wyników nie było, ale udało mu się wtedy poznać dystrybutora firmy produkującej deski, które pozwalają trenować surfing na lądzie. Do takiej deski przymocowane są kółka, dzięki temu można trenować w skateparku ewolucje, które robi się na fali.
Zaczęły się też wyjazdy na pierwsze międzynarodowe zawody. Na szczęście nastoletni surfer z Orzecha miał wsparcie całej rodziny, także dziadków, którzy nie tylko zabierali wnuka zawody, ale byli też jego pierwszymi sponsorami.
To w czasie takich zawodów został zauważony przez australijskiego trenera, który zaproponował mu dołączenie do jego szkółki surfingowej na Sunshine Coast.
Po tym pobycie i treningach w Australii, Kuba Kuzia został Mistrzem Polski, a sezon 2020 zakończył na 722 pozycji w światowym rankingu surferów. Dziś jest 104 surferem na świecie i pięciokrotnym Mistrzem Polski w surfingu. Jest też specjalistą od tzw. „cold water surfing”, bo Bałtyk to jego lokalne podwórko, a na Bałtyku nie ma czegoś takiego jak sezon na pływanie, ale dzięki sztormom na północnej półkuli najlepiej surfuje się zimą.
„Kocham surfing ponad wszystko, inspiruje mnie samo pływanie na grzbiecie fali, a w zasadzie bardziej samo uczucie, które temu towarzyszy. Jest to niepowtarzalne i wyjątkowe. Mam wrażenie, że to jest uczucie, którego już zawsze będę szukał.”
„Nigdy nie zapomnę słów mojego trenera: „Surfing jest jak malowanie po czystym płótnie, bez odrywania pędzla, tworząc płynne linie.” Tak, jak najbardziej jest to pewien unikatowy rodzaj sztuki. Jest to nie tylko sport, ale także forma ekspresji, samodoskonalenia i harmonii z naturą.” – mówił w jednym z wywiadów Kuba Kuzia.
A ja oglądając dzisiaj niesamowite zdjęcia surferów, na burzowych falach Sunshine i Gold Coast, rozumiem o czym mówi Kuba, o którego tak bardzo martwiła się kilka lat temu mama Iwona.
Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 08.03.2025 roku:
Mój blog: w drodze na Alderaan
Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach
(fot. Pere Joan Adrover / flickr.com / CC BY 2.0)