Od kilku miesięcy w polskich kinach wyświetlany jest film pod tytułem: „Nędzarz i madame”. Jak to opisuję komentarz Naszego Dziennika: „Bez wielkiej pompy, bez nadęcia, bez dofinansowania filmowych instytucji i milionowego wsparcia wielkiego świata kultury, przyszło na świat wspaniałe, piękne, artystyczne dzieło „Nędzarz i madame”.

Kolejny film Witolda Ludwiga z toruńskiej Akademii Kultury Społecznej i Medialnej jest dowodem na to, że mylą się wszyscy, którzy twierdzą, że odzyskanie zawłaszczonej przez lewicę kultury jest niemożliwe. Ta filmowa historia św. Brata Alberta zachwyca malarskością, fantastycznym brzmieniem, poetycką wrażliwością, porywa autentycznością i głęboką duchowością. Nie ma przy tym nic z dewocyjności…. Wspaniały, subtelny, ale niezwykle uderzający obraz, który powinien zawstydzić wielu współczesnych twórców kina, wydających grube publiczne miliony na swoje pseudoartystyczne wizje. Scenariusz napisany przez reżysera filmu, Witolda Ludwiga, zachwyca poetyckością niezwykle głębokich, acz nieprzegadanych dialogów. W połączeniu z fantastycznymi zdjęciami Juliana Kucaja i poruszającą muzyką Krzysztofa Jańczaka, sprawia, że historia św. Brata Alberta dotyka najgłębszych pokładów duszy”.

Dzięki temu kinowemu wydarzeniu z całą ostrością i mocą ukazuje się przed nami na nowo postać Brata Alberta Chmielowskiego. On został wyniesiony na ołtarze jako drugi święty drugiego tysiąclecia chrześcijaństwa w Polsce. Staje przed nami człowiek, który w swojej oficjalnej uznanej przez Kościół Powszechny świętości zachował określenie Brat. Mówimy bowiem św. Brat Albert, gdyż inaczej mówiąc jedynie św. Albert odczuwa się podświadomie jakiś brak. Ginie to dopowiedzenie, że On do świętości doszedł stając się bratem, bratem zwłaszcza ludzi najbardziej pogardzanych, wydziedziczonych i często odepchniętych.

Może właśnie dlatego wielki artysta malarz, a zarazem przyjaciel świętego, Leon Wyczółkowski malując Jego portret, przedstawił Go jako przygarniającego do swojej wielkiej żołnierskiej piersi, odzianej w prosty zakonny habit, płaczącego chłopca – sierotę.  W tym geście ojcowskiej miłości przygarniającej do siebie ludzką nędzę i biedę, osiągnął świętość. I dlatego kiedy staję On przed nami jako święty Brat Albert, uczy nas, wpatrzonych w Jego przykład tego nachylenia się nad ludzką nędzą. Jest to ważna nauka w obecnych czasach, których przyszło nam żyć, kiedy ta nędza staje się coraz powszechniejsza, nędza fizyczna, ale przede wszystkim moralna.

I tak, jak za swojego ziemskiego życia, kiedy to Brat Albert ciągnął za sobą, po ulicach królewskiego Krakowa, drewniany wózek, do którego zbierał jałmużny dla swoich biednych, -idąc  kuśtykając wystukiwał niejako po tym miejskim bruku drewnianą protezą wstawioną mu w miejsce nogi, którą stracił w Powstaniu Styczniowym walcząc o wolność Polski, słowa streszczające misję Jego życia: „Trzeba duszę dać; trzeba stać się dobrym jak chleb, który leży na stale i do którego każdy może podejść i ukroić tyle ile zechce; trzeba duszę dać”.

Adam Chmielowski, przed podjęciem jeszcze swojej misji Brata Alberta jako artysta maluje obraz, który zatytułował: „Ecce Homo”. Przedstawia on ubiczowanego Chrystusa Pana, z koroną cierniową na głowie ze spętanymi rękami. Odarta szata na Jego piersiach tworzy zarys i kontury ludzkiego serca. A wydobywające się niejako z drugiego planu światło ma świadczyć o Jego boskości. Ta właśnie praca i studium nad tym obrazem przedłużająca się w czasie, była wejściem i wprowadzeniem na drogę braterstwa z najbardziej wydziedziczonymi i odtrąconymi. „Trzeba duszę dać”.

 

Fot. Kadr z filmu „Nędzarz i madame”