Na początku lat 80., w czasie zimowych ferii wybraliśmy się rodziną na wczasy do Karpacza, w którym byli również nasi kuzyni z rodzicami. Celem były oczywiście narty, ale pogoda pokrzyżowała nam plany, bo porywisty wiatr i temperatury dodatnie pozbawiły trasy narciarskie śniegu. Pozostały więc rodzinne spacery, bo przecież z dzieciakami trzeba coś robić, by się nie nudziły. W czasie jednego z takich spacerów ok 12. letni kuzyn, przypominający troszeczkę kulkę z racji swojej nadwagi, na zamarzającej śnieżnej mazi, która była na chodniku, zaczął posuwać się zamaszystymi ślizgami, wymachując przy tym równie zamaszyście rękami i głośno krzycząc: „jestem Erwina Ryś-Ferens!” Cała sytuacja wzbudziła w nas i przypadkowych przechodniach salwę śmiechu. A ja i dziś wspominając ją mam uśmiech na twarzy.

Kilka dni temu w Alei Zasłużonych Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie została pochowana pani Erwina Ryś-Ferens. Jedna z najwybitniejszych polskich łyżwiarek szybkich zmarła po długiej chorobie, 20 kwietnia w wieku 67. lat. I choć nigdy osobiście nie spotkałam pani Erwiny, nigdy też nie próbowałam jeździć na łyżwach, poczułam się jakby odszedł ktoś mi bliski.

W latach 70 i 80 kiedy przypadło moje dzieciństwo, sporty zimowe przeżywały w Polsce totalny kryzys i choć łyżwiarstwo szybkie nigdy nie było konkurencją, która ściągała na tor lodowy tłumy kibiców i obiektywy kamer, to pojawiające się w wiadomościach sportowych charakterystyczne imię i nazwisko, naszej najlepszej panczenistki tamtych czasów, zawsze napawało dumą, rozgrzewało serce i jak widać głęboko zapadło w pamięć.

Erwina Ryś urodziła się 19 stycznia 1955 w Elblągu, później po poślubieniu swojego trenera do nazwiska doszedł drugi człon Ferns. Kiedy zaczynała jeździć na łyżwach w VIII klasie szkoły podstawowej i w trakcie swojej długiej kariery zawodniczej myślała o tym, aby co najmniej dorównać swoim wielkim poprzedniczkom: Elwirze Seroczyńskiej i Helenie Pilejczyk. Zapowiadała się fantastycznie. Już po 4 latach treningów jako 19 latka, w słynnym alpejskim kurorcie Cortina d’Ampezzo stała się główną bohaterką mistrzostw świata juniorek (1974). Wygrała biegi na 1000 i 3000 metrów, zdobyła srebrny medal na 1500 i zdecydowanie triumfowała w wieloboju! Był to największy sukces w historii polskiego łyżwiarstwa szybkiego. Rok później w 1975 na mistrzostwach świata juniorów znów zdobyła dwa złote medale (1500 i 3000 m) i wywalczyła 2 miejsce na 1500 m wśród seniorek. W seniorskich starach Erwina Ryś-Ferens była 8-krotną medalistką Mistrzostw Świata, 3 razy stawała na podium Mistrzostw Europy. W swoim dorobku miała aż 83 tytuły mistrzyni Polski, a także ustanowiła 50 rekordów kraju. To historyczny wyczyn. Jedyne co pozostało niedosytem je wspaniałej kariery łyżwiarskiej to medal olimpijski. Startowała na 4 Igrzyskach Olimpijskich, kilkakrotnie zajmując najwyższe 5 miejsce.

Najbliżej olimpijskiego złota była w Calgary w 1988 roku, kiedy jadąc dosłownie po medal niespodziewanie przewróciła się jedno okrążenie przed metą. W jednym z wywiadów tak wspominała ten niefortunny bieg: „To było straszne. Siedziałam i ryczałam. Wszyscy poszli już na ceremonię zamknięcia, a ja tam zostałam. Działacze i trenerzy sobie poszli, bo co to ich obchodzi. Jak zawodnik osiągnie sukces to jest dobry, a jak nie wykona zdania to do widzenia… Cała Polska liczyła na mój medal. W pewnym momencie ja też chciałam w końcu dać ludziom tę radość w szarych czasach komuny. I to był błąd. Bo w życiu nie powinno się zbyt wiele oczekiwać, żeby później się nie rozczarować.”

Po olimpiadzie w Calgary zakończyła karierę łyżwiarską, ale przerzuciła się wtedy na rower. Trenowała, jeździła na obozy i przygotowywała się by wystartować jeszcze tego samego roku na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Seulu (1988) w kolarstwie. „… Gdy powiedziałam o swoim pomyśle prezesowi Polskiego Związku Kolarskiego Zbigniewowi Rusinowi to odparł, że baby to do garów, a nie na rower. Polska to był zaścianek. Ja próbowałam wprowadzić coś nowego, ale niestety zawsze trafiałam na beton.” – wspominała pani Erwina

Odeszła ze sportu uczuciem niedosytu i pewnym żalem, ale jak wspominała w wywiadzie dla Magazynu Sportowiec: „pomyślałam sobie wtedy, że zobaczyłam już wszystko to co chciałam zobaczyć. Poznałam świetnych ludzi. To była moja główna motywacja.”

W ostatnich latach Erwina Ryś-Ferens walczyła z rakiem. Wszystko zaczęło się w 2017 roku od guza piersi. Stamtąd poszły przerzuty na kości.  Rak kości sprawił, że najlepsza polska panczenistka lat 70. i 80. straciła czucie w nogach. Nie mogła chodzić, wymagała całodobowej opieki. Na jej leczenie organizowane były zbiórki. Dwa tygodnie temu przegrała swoją walkę z chorobą.

„Ja dopiero po latach zrozumiałam, że jestem wielka. Dawałam radę walczyć z zawodniczkami, które pochodziły z łyżwiarskich mocarstw. Rywalizowałam jak równa z równą z panczenistkami na dopingu. Zrobiłam to wszystko bez koksu. Muszę być z siebie dumna!”.

Pani Erwino my zawsze byliśmy dumni z pani. Myślę, że pani sukcesy i porażki, na równi z chartem ducha, siłą charakteru i wolą walki przyczyniły się do tego, że dziś mamy małą, ale wspaniałą grupkę polskich panczenistów, którzy rywalizują ze światową czołówką jak równy z równym. Pani przykład jest dla nich inspiracją, a my możemy im kibicować i cieszyć się ich sukcesami i medalami. W naszej pamięci pozostanie też zawsze miejsce dla pani – walczącej do końca Erwiny  Ryś-Ferens.

 

Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 07.05.2022 roku:

 

Mój blog: w drodze na Alderaan
Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach

 

 

Erwina Ryś-Ferens (fot. https://www.youtube.com/watch?v=fQzV8ii4YnY)