Odczytajmy na początek kartę z Wyznań św. Augustyna: „Przyjmij te wyznania, ofiarę, jaką składają moje usta Tobie, który je stworzyłeś i skłoniłeś do tego, by sławiły imię Twoje. (…) Ten, kto spowiada się Tobie, nie powiadamia Ciebie o tym, co w nim się dzieje. Oczy Twe bowiem przenikają serce zamknięte. Człowiek może się opancerzyć twardością, ale niczym to jest dla Twojej ręki, która, jeśli chcesz, może każdy pancerz skruszyć – albo dla okazania miłosierdzia, albo dla wymierzenia kary. Nikt nie zdoła się osłonić przed żarem Twym. Niechaj ma dusza, sławiąc Cię, okaże tym swą miłość. Niechaj sławi Ciebie, dając świadectwo o czynach Twego miłosierdzia. Ani na chwilę nie przestaje Ciebie wielbić całe Twoje stworzenie. (…) Nasze dusze bowiem, gdy omdlewają w znużeniu, wspierają się na rzeczach, które stworzyłeś, aby podźwignąć się ku Tobie, który je tak cudownie stworzyłeś – a tam, u Ciebie, jest prawdziwe odetchnienie i prawdziwa moc” (Św. Augustyn, Wyznania, Warszawa 1978, s. 68).

Słowa te każą nam zastanowić się nad rachunkiem sumienia, który literatura duchowa i praktyka religijna zdają się zaniedbywać. Czytałem ostatnio artykuł na ten temat. Autor twierdził, że rachunek sumienia jako pierwsza z praktyk religijnych odpada, kiedy życie wewnętrzne słabnie. Jaka jest tego przyczyna? Bez wątpienia dzieje się tak dlatego, że spotkał się on z krytyką; uznano go za czystą formalność nie przynoszącą większych efektów. Jasne, że pomylono rachunek sumienia z formułą: „Jakie grzechy popełniłem?”. Można więc zrozumieć, że w pewnym momencie – zwłaszcza kiedy praktykowano go codziennie, jak proponuje to duchowa mądrość Kościoła, doprowadził do znużenia. Dni są bowiem do siebie podobne, nowe grzechy się nie pojawiają, rachunek sumienia przestaje być ważny i powoli znika z życia osobistego.

Wołanie o powrót do tej praktyki niczego nie da, jeśli nie spróbujemy uchwycić na nowo jej istotnej treści. Artykuł, o którym wspomniałem, proponuje inną

terminologię; może nie wszyscy na to się zgodzą, warto jednak poświęcić temu chwilę refleksji. Autor tegoż artykułu sugeruje termin: „obrachunek duchowy”.

Wtedy pytanie: „Jakie grzechy popełniłem?” zastąpiłoby inne, bardziej przejmujące: „Kim jestem przed Tobą, mój Boże? Jak przeżywam swą sytuację, świadom, że na mnie patrzysz, mój Ojcze?”.

Takie ujęcie pozwala z łatwością wejść w ten wielki dialog, jakim są Wyznania św. Augustyna, wypełnione jasną świadomością znajdowania się w obecności Boga. Jest czymś niezwykłym zobaczenie, jak jego osoba, przeszłość, teraźniejszość, matka, przyjaciele, wspomnienia, mistrzowie, biskup Ambroży, również nauka, kosmogonia, Pismo Święte, jak w ogóle wszystko jest obecne w przenikniętej uwielbieniem świadomości Augustyna znajdującego się w obecności Boga.

Przyglądając się temu z bliska, odkrywamy trzy istotne momenty, które mogą odegrać rolę kluczy w interpretowaniu trzech poziomów Wyznań.

1. Pierwsze miejsce zajmuje confessio laudis. Wyznania są przede wszystkim wyrazem chwalby i widać to w cytowanym fragmencie: „Niechaj ma dusza, sławiąc Cię, okaże tym swoją miłość. Niechaj sławi Ciebie, dając świadectwo o czynach Twego miłosierdzia”.

W „obrachunku duchowym” głos zabiera mądrość serca: „Chwalę Cię i wysławiam, Boże mój, ponieważ mnie pokochałeś, przebaczyłeś i strzegłeś aż do tej chwili; Ty jeden jesteś wielki, miłosierny, święty, potężny; Ty rządzisz światem z mocą i mądrością, to Ty objawiasz się na ziemi we wszystkim, w Kościele i poza nim, w ludziach, których znasz i w narodach, które Cię nie znają”. Na tym polega confessio laudis. Ukazuje ono nasze życie w świetle Bożej miłości i Bożego miłosierdzia. Liczne karty św. Augustyna, mówiące o wydarzeniach z jego życia, wychwalają Boga.

2. Uświadomienie sobie siebie pod okiem Boga prowadzi do confessio vitae, gdyż nasze marne życie, niestety, nie daje odpowiedzi na pełnię darów Bożej miłości.

Bóg nas zna, wie o nas wszystko, lecz wyznanie Mu tego to także forma wysławiania Jego dobroci. Confessio vitae nie polega na gorzkiej skrusze, na zasmucaniu się samym sobą; chodzi nie o obwinianie siebie, lecz o powiedzenie: „Panie, strzegłeś mnie aż dotąd w swej miłości, a ja nie umiałem dać Ci odpowiedzi, jestem niezdolny żyć na miarę mego wielkiego powołania”.

Wtedy mogę wyznać to, co mi ciąży, czego nie chciałbym widzieć u siebie, co się we mnie kłóci i odbiega od tego, jakim pragnę być przed Bogiem i ludźmi.

Wypowiadam to wszystko językiem chwalby i cichej ufności, nawet jeśli doznaję prawdziwego żalu. Żalu, który jest aktem miłości, ponieważ zdaję sobie sprawę, jaka przepaść dzieli mnie od Boga, i cierpię z powodu mego odwrócenia się.

Jeśli sakrament pokuty i rachunek sumienia są dziś dużo rzadziej praktykowane, to prawdopodobnie jedną z przyczyn jest fakt, że przeżywamy je nie jako źródła pokoju i żalu, lecz jako źródła goryczy i niezadowolenia z siebie, jako zrezygnowane czy sceptyczne samooskarżanie się.

Nie chodzi tu o bronienie się przed prawdziwą skruchą, która bywa zbawienna i kształtuje życie, lecz o pomylenie jej z psychologicznym czy moralnym przeżywaniem poczucia winy.

Formacja, wychowanie do autentycznej skruchy wymaga długiej pracy, prawdziwego poznania krzyża Jezusa domaga się, tak jak to było w życiu św. Karola Boromeusza, medytacji w obliczu Ukrzyżowanego, odczytania, co Bóg zrobił dla mnie, w całej pełni i bez żadnych zastrzeżeń. Dopiero wtedy możliwe jest rozpoznanie i wyznanie w pokoju naszego oddalenia się, nieskończenie większego niż zdolni jesteśmy to sobie wyobrazić.

Jeśli odniesiemy się do Dekalogu, odkryjemy braki i błędy, a myśl, że u innych są one większe, pocieszy nas. Gdy jednak spojrzymy na siebie w blasku miłości, jaką Bóg darzy każdego z nas, także mnie samego, wówczas zobaczymy bezmiar tych braków i poczujemy się wezwani do wejścia w dialog z naszym Panem, w dialog naznaczony pokojem i ufnością.

3. Ten drugi poziom przechodzi w trzeci: confessio fidei – wiara w Jezusa Zbawiciela, wiara ewangeliczna w Jezusa, który wybawia człowieka od grzechu. Tę

wiarę świetnie określa Papież, kiedy w encyklice Dominum et vivificantem mówi o krwi, która oczyszcza sumienie, i o Duchu Świętym, który (przez swoje siedem darów) daje poznać zło i skierowuje ku dobru, zbawia człowieka.

Człowiek mówi wtedy: „Panie, wierzę w Twoją wszechmoc, która niweczy moją słabość; wierzę w skuteczność Twoich darów, które przywracają mi życie, gdy jestem bezsilny, ukazują mój brak prawdy wewnętrznej, rzucają światło na moje niepewne kroki; wierzę, że jesteś zbawieniem mego życia, że umarłeś na krzyżu, by zniweczyć moje grzechy”.

Kerygma, nauczanie, staje się rzeczywistością. „Panie, umarłeś na krzyżu za te grzechy, które są moje, od których mnie wyzwalasz, przebaczając i darząc na nowo

życiem”.

Z tego krótkiego opisu poszerzonego rachunku sumienia wynikają trzy spostrzeżenia:

– Ułatwia on rozeznanie duchów, czyli zdanie sobie sprawy z natchnień Ducha Świętego w życiu na co dzień.

– Obrachunek duchowy nie może pozostać w izolacji. Winien integrować całe życie modlitwy, której jest szczególnym przejawem. Wymaga ustalenia określonego czasu na modlitwę medytacyjną i kontemplacyjną, dzięki której uświadamiamy sobie dary, z jakimi Bóg do nas przychodzi.

Rachunek sumienia jest więc krótką chwilą zatrzymania w ciągu dnia; pozwala ona zdać sobie lepiej sprawę z tego, czym żyjemy, a przez to buduje tkankę, od której zależy modlitwa nieustanna, do jakiej wzywa Nowy Testament, zwłaszcza św. Paweł. Bowiem modlić się nieustannie nie znaczy wypełnić każdą chwilę modlitwą, lecz raczej zabezpieczyć kilka momentów, które pozwolą na zarzucenie swoistej sieci czy wysnucie czerwonej nitki, łączącej w jedno wszystkie godziny życia.

– Każdy winien szukać tego, co najbardziej mu odpowiada i pomaga w skupieniu się i praktykowaniu obrachunku duchowego – by móc żyć tymi chwilami mądrości serca, tak koniecznymi dla naszej egzystencji. I to tym bardziej, jeśli nasze dni wypełnione są po brzegi zajęciami i sprawami. Ważne wiedzieć, jak się do tego zabrać. Na przykład wielką pomocą może okazać się robienie tego rachunku pisemnie: dlaczego to, co się stało, skrępowało mnie wewnętrznie, pozostawiło jakieś zniechęcenie? Powinienem raczej dziękować Bogu, gdyż pozwolił mi zrozumieć, że nie modliłem się jak należy; podziękować też za dary, które dla mnie przygotował; i podobnie dalej. Zaczynamy pisać, rodzi się spontaniczny dialog, a my odnajdujemy naszą własną prawdę.

Nie ma potrzeby podkreślać, że pozbawieni owych chwil, w jakich stajemy przed obliczem Boga, przypominamy solidną powierzchnię, która, gdy lunie gwałtowny deszcz, zaczyna pękać i wreszcie się rozpada.

 

Tekst ukazał się w: Żucie duchowe, LATO 31/2002, ss. 111-114.