W piątek, 25 czerwca 2021 roku Polacy z Geelongu ze smutkiem i wdzięcznością żegnali wielce zasłużonego społecznika, długoletniego dyrygenta Chóru im. Stanisława Moniuszki, uzdolnionego muzyka i szlachetnego Polaka o wielkiej osobistej kulturze, śp. Stanisława Tadeusza Karpińskiego.

W pięknej bazylice p/w Matki Bożej Anielskiej zebrały się tłumy. Na szczęście tego właśnie dnia odwołano restrykcje i można już było godnie pożegnać człowieka, któremu polska społeczność tak wiele zawdzięcza. Koncelebrowanej Mszy świętej przewodniczył ks. Marian Szeptak SCH. On też poprowadził Różaniec. W koncelebrze uczestniczyli: ks. Mariusz Han SJ, ks. Ludwik Ryba SJ i ks. Wiesław Słowik SJ, któremu powierzono pogrzebową homilię i liturgię ostatniego pożegnania. Nie zabrakło zasłużonego dla tej świątyni polskiego chóru, wokalistki (Rebecca Hay) i organistki (Elizabeth Strzelecki).

Po różańcowej modlitwie oglądając przesuwające się zdjęcia na kościelnych ekranach można było prześledzić życiową drogę Śp. Stanisława i usłyszeć w słowach pięknej piosenki życiową zasadę, jaką się w życiu kierował: „Ofiaruję Tobie, Panie mój, całe życie me, cały jestem Twój aż na wieki”…
Wzruszającym był perfekcyjny, czynny udział w liturgii całej rodziny zmarłego, jego dzieci i piątka wnucząt. Syn, Jacek Karpiński, po przywitaniu obecnych objaśniając prezentowane symbole przedstawił nam swego ojca, dla którego dar wiary i otrzymane talenty były bardzo istotne. Wnuczęta odczytały teksty biblijne i modlitwy wiernych, a córka, Jolanta Baldasso przygotowała piękną Eulogię. Oto jej treść:

„Tata, Stanisław Tadeusz Karpiński, urodził się w Murowanej Goślinie 27 października 1932 roku. Był trzecim synem Joanny i Józefa Karpińskich. Po nim urodziło się im jeszcze troje dzieci. Beztroskie życie rodzinne skończyło się wraz z wybuchem II Wojna Światowej – tata miał wtedy 7 lat. W ostatnich latach życia opowiadał nam swoje przeżycia z czasów wojny zawsze ze łzami w oczach. Najbliższa rodzina taty szczęśliwie przeżyła wojnę. Życie w Polsce w jakimś stopniu wracało do normalności, ale już pod reżimem komunistycznym.

Do ostatnich dni swego życia nauka zawsze sprawiała tatowi wielką przyjemność. W wieku 14 lat, wbrew woli rodziców, zapisał się do szkoły technicznej. Mając jednak 16 lat uległ naleganiom swojego ojca i dołączył do rodzinnego zduńskiego biznesu.  Zduństwo było szanowanym rzemiosłem, bo budowa i naprawianie kaflowych pieców było w polskim klimacie bardzo potrzebne. Zawód ten istniał w rodzinie Karpińskich od kilkuset lat.

W wieku 20 lat został wcielony do polskiego wojska, aby odbyć dwuletnią obowiązkową służbę. Tam doceniono jego muzyczne zdolności i skierowano go do orkiestry wojskowej, gdzie grał na rogu barytonowym i puzonie.

Po wojsku, kierując się rozbudzoną miłością do muzyki, przez 6 lat kształcił się w niepełnym wymiarze godzin w szkole muzycznej, którą ukończył w 1960 roku. Przez ten czas grał w miejscowym zespole, a także występował z orkiestrą Opery Poznańskiej.

Podczas balu sylwestrowego w 1954 roku wpadła mu w oko młoda 16-letnia dziewczyna, Marychna Pędzińska. Dowiedziawszy się, że śpiewa w lokalnym chórze, do którego należał przed wcieleniem do wojska, ponownie do niego dołączył. Ich przyjaźń przerodziła się w miłość i w październiku 1958 roku pobrali się w miejscowym kościele. Była to piękna historia miłosna. Ich rodzina powiększyła się w 1960 roku z pojawieniem się syna Jacka. Narodziny Jolanty nastąpiły 20 miesięcy później.

W 1963 roku młoda rodzina Karpińskich podjęła odważną decyzję opuszczenia komunistycznej Polski w poszukiwaniu lepszego życia w Australii. Dołączając do ojca Marychny, który w Australii znalazł się po wojnie, w poszukiwaniu wolności i większych możliwości życiowych zostawili za sobą resztę rodziny, przyjaciół, ojczyznę i większość swojego dobytku.

Osiedlili się w Geelongu. Tata zapewnił sobie pracę w biurze International Harvester. Wraz z mamą pracowali bardzo ciężko i żyli oszczędnie, aby jak najszybciej dorobić się własnego domu. Co tydzień chodzili na lekcje języka angielskiego i od początku aktywnie zaangażowali się w społeczne życie Polonii w Geelongu. Ich weekendy w latach 60. i 70. wypełnione były piknikami, potańcówkami, odwiedzinami u znajomych i polskimi koncertami.

Podtrzymując swą miłość do muzyki, tata dołączył do „Geelong City Municipal Band” grając na puzonie. Łącząc zaś zamiłowanie do muzyki z działalnością polonijną, w 1966 roku związał się z raczkującym wówczas polskim chórem im. Stanisława Moniuszki. Wkrótce przejął rolę dyrygenta i kierownika chóru. Kierował nim przez 55 lat, aż do końca swego życia, tworząc wśród chórzystów atmosferę wielkiej, radosnej rodziny.

Najważniejszym wydarzeniem dla chóru był śpiew dla kardynała Karola Wojtyły podczas poświecenia polskiego kościoła w Essendon w 1973 roku. Tata cenił sobie okazaną mu przez kardynała serdeczność i otrzymane od niego błogosławieństwo, a kiedy w 1986 roku papież Jan Paweł II spotykał się z Polakami z całej Australii na stadionie MCG w Melbourne nie mogło tam zabraknąć udziału taty i jego chóru.

Do Polski poleciał dopiero po 18 latach rozłąki ze swymi rodzicami i rodzeństwem, aby się zobaczyć z chorym już ojcem. Był to rok 1971.  Jego tata zmarł niestety kilka lat później, a po jego śmierci odwiedziła nas w Australii babcia, mama taty.

W 1983 roku fabryka, w której tata pracował, została zamknięta. Miał wówczas zaledwie 51 lat. Ponieważ mama była wykwalifikowanym tkaczem firan, podjęli oboje odważną decyzję otwarcia własnej firmy, produkującej zasłony. Mama zwykła była mówić, że tata ma „złote ręce”. Był gotów nauczyć się wszystkiego. Swoją skromną, ale odnoszącą sukcesy firmę prowadzili razem przez 14 lat, aż do przejścia na emeryturę.

Tata czerpał radość z bliskości swoich dzieci. Uwielbiał spędzać z nami czas i pomagać nam we wszystkim. Kiedy przeszedł na emeryturę, wraz z mamą regularnie odwiedzał moją rodzinę w Melbourne, gdzie też zajmował się moim ogrodem. We wszystkim co robił był uzdolnionym perfekcjonistą.

Będąc na emeryturze razem z mamą prowadzili bardzo aktywne życie. Tata współorganizował wiele polskich koncertów w Geelongu, dyrygował chórem, śpiewał na polskich uroczystościach i pogrzebach, był wolontariuszem Multi Cultural Services i odwiedzał starsze i chore osoby w kilku domach opieki. Życie taty było bardzo związane ze służbą i oddaniem dla polskiej społeczności w Geelongu. W 1976 roku od wspólnoty kościelnej St. Mary otrzymał nagrodę „Austin Healey Award”, a w następnym roku od stanowego rządu w Wiktorii otrzymał nagrodę za zasługi dla lokalnej społeczności. Nagrody te przyjął z wdziękiem i pokorą. Obydwoje rodzice lubili wyjazdy do Ojczyzny i spędzanie czasu z bliskimi w Polsce. Silne z nimi powiązania przetrwały. Mając do dyspozycji najnowszą technologię i chęć do nauki, mama i tata często i regularnie prowadzili wideo-rozmowy z rodziną w Polsce z wykorzystaniem komputera i smartfona. Dużo podróżowali po Europie i Australii i z grupą przyjaciół stali się regularnymi bywalcami oceanicznych rejsów. Tata uwielbiał przygody i możliwość podziwiania świata. Dużo czytał, a podróże przemieniały jego rozległą wiedzę w rzeczywistość.

Lata dziewięćdziesiąte zwiastowały rodzicom przybycie na świat 6 wnucząt, które urodziły się w ciągu 8 lat. Kiedy tylko mogli, bardzo aktywnie przy nich nam pomagali. Wnuki sprawiały im ogromną radość i dumę, a w ciągu ostatnich 2 lat ich pierwszy prawnuk był oczkiem w głowie taty. Kiedy wysłaliśmy mu nagranie małego Oskara, tata oglądał go dosłownie w kółko, tak bardzo go pokochał. Aby podkreślić rolę pradziadka zapuścił mały wąsik (jak nosili „dziadki” w dawnych czasach – powiedział).

Tata i mama mieli ze sobą piękne relacje. Mama kiedyś powiedziała, że ich miłość rozkwitła jeszcze bardziej u zmierzchu życia. Codziennie z oddaniem odmawiali różaniec modląc się o zdrowie i bezpieczeństwo dla całej swojej rodziny.

Gabinet taty w jego domu to skarbnica polskiej muzyki – zarówno religijnej, jak i ludowej. Co tydzień studiował biblijne czytania na najbliższą niedzielę i wybierał odpowiednie hymny do śpiewania na polskiej Mszy Świętej. Nawet w ostatnim tygodniu, w którym został przewieziony do szpitala, gdy już bardzo cierpiał, przygotowywał jeszcze pieśni dla chóru. Śpiewano je w niedzielę, kiedy on już leżał w szpitalu. Jego pełna pasji miłość do Boga i do muzyki była widoczna w całym jego życiu, które traktował jako służbą.

Spotkania rodzinne były dla taty bardzo ważne. Byliśmy razem na każdą wigilię i święta, na urodziny, jubileusze, wesela, chrzciny, komunie, matury, czy po prostu po to, by wspólnie spędzić z sobą czas. Kiedy wszyscy się spotykaliśmy, było widać, jak tato był szczęśliwy i zadowolony z tego, co stworzyli razem z mamą. Tata uwielbiał też rozmowy w cztery oczy, zwłaszcza gdy był już starszy. Opowiadał nam historie z młodości i dzielił się swą mądrością z nami albo wnukami. Miał wielką pasję do nauki i był bardzo dociekliwy. Nawet wówczas, gdy w ciągu ostatnich kilku lat stan jego zdrowia znacznie się pogarszał, nadal uwielbiał przekazywać nam ciekawe fakty z historii, geografii, muzyki i spraw bieżących, które dobrze znał albo o których przeczytał. Zależało mu na tym, abyśmy zdobyli dobre wykształcenie, abyśmy nadal utrzymali nasze polskie dziedzictwo, abyśmy zachowali wiarę. Brnęliśmy niechętnie do polskiej szkoły sobotniej, a później mieliśmy lekcje polskiego w domu z tatą w każdą niedziele. Jestem bardzo szczęśliwa, że tata nalegał, abyśmy się uczyli polskiego, bo teraz mamy bliską więź z kuzynami, wujkami i ciotkami w Polsce. Bardzo to cenimy.

Tata uwielbiał ogrodnictwo i dbał o ogród, z którego był dumny. Cieszył się wyhodowanymi przez siebie owocami i warzywami. Uwielbiał zbierać grzyby i nawet wtedy, gdy już potrzebował laski, żeby się utrzymać na nogach, wciąż z nami chodził do lasu. Nie wstydził się też założyć fartuch i zabrać się do pracy w kuchni. Mama mówiła, że tata miał „złote rączki”. Potrafił przerabiać różne niepotrzebne już rzeczy na przydatne przedmioty. Nic nie powinno się zmarnować – mówił. Nigdy też nie zapomniał swoich skromnych początków w Australii. Jakie to szczęście, że mój brat, ja i nasze dzieci mieliśmy tego niezwykłego człowieka jako naszego ojca, dziadka, patriarchę i wzór do naśladowania.

Składano nam kondolencje, przekazano nam piękne słowa dalszej rodziny, przyjaciół i znajomych. Mówili o tacie jako o prawdziwym dżentelmenie, dobrym i fantastycznym człowieku, szczerym, gościnnym, przyjaznym, spokojnym w obliczu choroby, inteligentnym, głębokiej wiary i pełnym pasji i radości życia. Tak, był tym wszystkim. Tak bardzo chciał zostać z nami, ale jego praca tutaj na ziemi została już wykonana. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę dla swej rodziny i polskiej społeczności.

Czytałam ostatnio, że sposobem na uhonorowanie osoby, która zmarła, jest zabranie ze sobą w świat małej jej cząstki – w ten sposób utrzymuje się ją przy życiu. Ewangelia na ostatnią niedzielę, na którą tato przygotował pieśni, opowiadała o tym, jak małe ziarnko gorczycy wyrasta na duży krzew. Chcielibyśmy uhonorować tatę i jego cechy. Wychodząc dzisiaj z kościoła proszę, weźcie z sobą kopertę, w której są nasiona pietruszki uprawianej przez tatę. Na każdej kopercie jest napisana jedna z jego zalet. Proszę, przekażmy innym: radość, pokorę, bezinteresowność, wiarę i służbę świadczoną swoim społecznościom.

Tatuś. Będziemy za tobą bardzo tęsknić.  Nie martw się o mamę – zaopiekujemy się nią. Dziękujemy za wszystko co dla nas zrobiłeś przez całe twoje życie. Bardzo Ciebie kochamy”.
Po żałobnej Mszy świętej, w której dominowała wdzięczność Bogu za śp. Stanisława, głos zabrała Marysia Filipowicz i w imieniu Chóru imienia Stanisława Moniuszki pożegnała zasłużonego i kochanego dyrygenta:

„Droga Rodzino, pogrążona w żałobie! Żegnacie dzisiaj kochanego męża, ojca, dziadka i pradziadka, a my, polonijna wspólnota w Geelongu, z wielkim smutkiem żegna najlepszego przyjaciela i wspaniałego dyrygenta obdarzonego wielkim talentem muzycznym. Należał także do naszego Koła Różańcowego i zawsze z nami się modlił. Przez 55 lat troszczył się o dobro Polonii, a przede wszystkim o śpiew na naszych polskich nabożeństwach w tej pięknej bazylice. Był dyrygentem wspaniałego chóru, liczącego 35 osób. Często powtarzał: „każdy kto śpiewa, dwa razy się modli”. Większość chórzystów Pan Bóg już powołał do siebie. Wierzymy, że pan Stanisław dołączy do ich grona w niebie. 3 tygodnie temu przygotował jeszcze pieśni, a potem śpiewał i dyrygował naszą małą, pozostałą grupą chórzystów tutaj właśnie w tej bazylice. Żegnamy Cię dzisiaj i serdecznie Ci dziękujemy za wielki trud i cierpliwość dla nas wszystkich przez te długie lata i prosimy Cię, wspieraj nas duchowo w dalszym naszym śpiewie. Będziemy się za Ciebie modlić i polecać twoją duszę Miłosiernemu Bogu i Matce Przenajświętszej.  Boże spraw łaskawie, aby Jego dusza dostąpiła zbawienie i odpoczęła od swych trudów w objęciach nieskończonej miłości. Spoczywaj w pokoju drogi przyjacielu!

Żegnamy Cię dzisiaj z wielkim żalem i naszym chórowym pozdrowieniem: „Cześć Pieśni!”.

Ciało śp. Stanisława spoczęło na „Western Cemetery” w Herne Hill. Pamięć o nim i o jego ofiarnym życiu, pełnym uśmiechniętej służby, pozostanie na długo pośród polskiej społeczności w Geelongu.