Z wielkim zdziwieniem, ale zarazem z pewnym poczuciem przerażenia śledziliśmy informację i pokazywane filmiki z wydarzeń toczącego się w Polsce strajku kobiet. Ten znak pioruna czerwonego koloru na czarnym tle jawił się jak jakiś upiór i znak budzącej się obyczajowej rewolucji, w chórze przekleństw wypowiadanych i wykrzykiwanych przez strajkujących. Wulgaryzmy te w opinii zwolenników tych wydarzeń miały i powinny stawać się normą, czyli wchodzić na stałe do naszego języka, jak również te powtarzające się profanację budynków sakralnych, szczególnie kościołów katolickich. Niemal ciągle pojawiającym się hasłem było: „żądamy aborcji na życzenie”. Afisze z takim napisem protestujące osoby wnosiły nawet do kościołów, w czasie gdy odprawiana była Msza św.

W tym samym czasie rozpoczęła się inicjatywa „Różańca do granic nieba”, jako odpowiedź modlitewna osób wierzących na te wydarzenia. W sumie mówi się, że brało w niej udział na całym świecie prawie 8 milionów osób. W Melbourne dzięki stronie internetowej „Młodzi Oakleigh” gromadziło się niemal 50 osób codziennie o godz. 21 odmawiających różaniec jako przebłaganie za grzechy aborcji i nieposzanowanie ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Codziennie też przed rozpoczęciem różańca odmawialiśmy taką oto modlitwę: „Wszystkie dzieci nienarodzone zabite w naszych rodzinach, te o których wiemy i te, które są nam nieznane, przepraszamy was i chcemy przyjąć do serca wasze przebaczenie. Prosimy, jeśli już oglądacie Boga twarzą w twarz, wstawiajcie się za nami, by śmierć nie miała dostępu do naszych rodzin. Prosimy o modlitwę za Polskę i świat cały, by wrócił do Boga Ojca, naszego Stwórcy. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen”.  Odmawiając ten różaniec szczególnie przyzywałem wstawiennictwa Sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej. Kilka lat temu napisałem do Tygodnika Polskiego artykuł pod tytułem: „Macierzyńska miłość życia”.  Chciałbym przywołać Jej postać i ukazać jej męstwo do rodzącego się ludzkiego życia; męstwo w wymiarze wielkości miłości wobec rodzącego się życia.  Tym bardziej, iż rośnie coraz bardziej zainteresowanie jej postacią.

Na tegorocznym Krakowskim Festiwalu Filmowym organizowanym w Krakowie w dniach do 30.05-06.06.2020 online został zaprezentowany film „Położna” w reżyserii Marii Stachurskiej, bezpośredniej krewnej Stanisławy Leszczyńskiej.  Tak ona opisuje zainteresowanie jej postacią. „Zainteresowanie jest bardzo duże, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Dostałam już telefony z USA i Rosji od producentów filmowych, którzy chcą zrobić dużą fabułę… Pewnego razu, gdy przyjechałam na otwarcie wystawy o Stanisławie Leszczyńskiej, ktoś podszedł do mnie i mówi: „- Słuchaj, tu jest jakaś dziewczyna z Ameryki, która szuka rodziny Stanisławy Leszczyńskiej”. Idę, patrzę: niewysoka, okrąglutka dziewczyna z plecakiem na plecach. Z wielkim bukietem kwiatów przyklękła przy dużej planszy ze zdjęciem Stanisławy Leszczyńskiej, składa kwiaty, chwilę się pomodliła, potem odwraca się i mówi po angielsku, że szuka rodziny Stanisławy. Mówię: „- Jestem” i zaczęłyśmy rozmawiać. Co się okazało? Dziewczyna nazywa się Kerry Ryan i przeczytała w amerykańskiej prasie jakiś artykuł o Stanisławie Leszczyńskiej. Siedziała, nudziła się i sięgnęła po prasę. Tak ją ta historia poruszyła, że: wróciła do Kościoła Katolickiego, przystąpiła do sakramentu bierzmowania, przyjęła imię Stanisława, obrała Leszczyńską za swoją patronkę, po skończeniu szkoły średniej podjęła naukę w szkole położniczej w stanie Nowy Jork, po czym rozpoczęła pracę położnej. Przyjechała do Polski, żeby podziękować swojej patronce i poznać jej korzenie. Opowiedziała mi też historię, że jej koleżanka zaszła w niechcianą ciąże i postanowiła tę ciążę usunąć. Kerry bardzo walczyła o to, żeby ona tego nie robiła, ale nic nie pomagało. Dziewczyna udała się do jednej z największych klinik aborcyjnych w Nowym Jorku. Kerry poszła za nią z różańcem i zdjęciem Stanisławy. Usiadła na krawężniku i modliła się przez wstawiennictwo Leszczyńskiej. Po godzinie wyszła jej koleżanka i powiedziała, że nie była w stanie dokonać aborcji. Urodziła to dziecko, a pięć dni później podobno zamknięto tę klinikę”.  Opis tego doświadczenia, a zwłaszcza rodzącego się coraz mocniej zainteresowania postacią Stanisławy Leszczyńskiej (1896-1974) jest także wielkim wyzwaniem dla nas, by poznać Jej postać i to co uczyniła ta kobieta, która była dwa lata więziona w obozie Auschwitz – Birkenau. Po wielu latach zapytana czym było to doświadczenie przez redaktora prowadzącego z nią wywiad i współczującego jej z powodu jej przejść obozowych odpowiedziała: „- Proszę mi nie współczuć, ja codziennie Panu Bogu dziękuję, że mogłam być w Oświęcimiu”.  I warto pytać dlaczego tak odpowiedziała ta jakże skromna i niskiej postury kobieta?

Sama była matką czworga dzieci. Była położną kochającą życie.  Oto tak o sobie pisała: „Lubiłam i ceniłam swój zawód, ponieważ bardzo kochałam małe dzieci. Może właśnie dlatego miałam tak wielką ilość pacjentek, że nieraz musiałam pracować po trzy doby bez snu. Pracowałam z modlitwą na ustach i właściwie przez cały okres mej zawodowej pracy nie miałam żadnego przykrego przypadku. Wszystkie groźne sytuacje kończyły się zawsze szczęśliwie. W takich przypadkach modliłam się zwykle słowami: „Matko Boża, załóż tylko jeden pantofelek i przybądź szybko z pomocą””.  W zawodzie tym pracowała ponad 35 lat. W czasie II wojny światowej od 17 kwietnia 1943 razem ze swoją córką Sylwią znalazła się w obozie koncentracyjnym Auschwitz – Birkenau. Dzięki szczególnego zbiegowi okoliczności od wożenia taczkami ciężkiej gliny zaczęła pracować jako położna. „Miałam szczęście w nieszczęściu. Przypadek chciał, że na bloku szpitalnym zachorowała ciężko Niemka – położna. Kiedy Lagerarzt dowiedział się, że i ja jestem położną, zatrzymał mnie na bloku”.   Będąc w tym strasznym obozie masowej zagłady przyjęła ponad 3 tysiące porodów. „Porody odbywały się na zbudowanym z cegieł piecu w kształcie kanału, ciągnącego się wzdłuż bloku. Mimo to wszystkie dzieci rodziły się zdrowe i nie było żadnego zakażenia. Gdy pewnego dnia Lagerarzt kazał mi złożyć sprawozdanie na temat zakażeń połogowych i śmiertelności wśród matek i noworodków, odpowiedziałam, że nie miałam ani jednego takiego przypadku – chociaż w obozie tym odebrałam ponad 3 tysiące porodów.  W oczach niemieckiego lekarza czytałam gniew. Powiedział wówczas: To jest niemożliwe. Nawet najlepiej prowadzone kliniki uniwersytetów niemieckich nie mogły poszczycić się takim powodzeniem. A jednak to było prawdą. Dzieci nie otrzymywały żadnych przydziałów żywnościowych ani nawet kropli mleka. Marły powolną śmiercią głodową. Towarzyszyła im wielka miłość i bezsilność matek”.

Stanisława Leszczyńska niemal każdy szczęśliwie odebrany poród ryzykowała swoim własnym życiem. Taka kara groziła jej, gdyż dostała rozkaz zabijania noworodków. Nigdy w swojej długoletniej praktyce położnej tego nie uczyniła, nigdy nie okazała się Herodem – katem niewinnych nienarodzonych dzieci. Tak wspomina jedna z tych matek rodzących w tym strasznym obozie śmierci. „W bardzo zimną noc 20 grudnia 1944 roku przyprowadzono mnie do baraku, gdzie była sztuba położnicza. Trafiłam na odwszawianie. Kobiety leżały na golusieńkich deskach, w samych koszulach. Na długim piecu rodziły dwie kobiety. Dla mnie nie była miejsca. Kazano mi czekać. Wtedy właśnie podeszła do mnie kobieta w białym fartuchu. Włosy miała siwe, spięte do tyłu. Zapytała: „No i co moje dziecko?” Mówiła cicho, ale jej głos był bardzo kojący. Przyznałam się wtedy, że strasznie się boję, że mnie bardzo boli, i że chyba zaraz będę rodzić. Pogłaskała mnie po twarzy i uśmiechnęła się. Zaprowadziła mnie za przepierzenie, gdzie znajdowała się część baraku nazwana izbą chorych, ułożyła mnie na pryczy i zaczęła ze mną rozmawiać. Pytała, ile mam lat, skąd jestem, pytała o dom, o męża, co chcielibyśmy mieć – syna czy córkę? Czy mam już wybrane imiona? Wciąż coś do mnie mówiła. Pewnie chciała odwrócić moją uwagę od bólu. Radziła też jak mam oddychać, jak się ułożyć, jak pomóc dziecku przyjść na świat. Chwaliła mnie bardzo za to, że nie krzyczę. Przestałam się bać. Ręce miała malutkie, delikatne. Ruchy łagodne, spokojne, a przy tym sprawne i szybkie. Poród stał się czymś zupełnie innym, niż oczekiwałam. Nie wiem nawet jak długo trwał. W pewnej chwili „Mama” – tak ją wszystkie kobiety nazywały – powiedziała: „Masz śliczną córkę”. Klapnęła dziecko parę razy po pupie i wtedy usłyszałam krzyk. Owinęła małą w płatek ligniny i zajęła się mną. Zapytała też, jakie dam córeczce imię. Nie wiedziałam. I wtedy powiedziała słowa, które dobrze zapamiętałam: „Moje dziecko, ja cię bardzo proszę, daj jej imię Ewa – to będzie początek życia”.

W dniu 02 maja 1982 kobiety polskie na wielki jubileusz sześćsetlecia obecności ikony Matki Bożej na Jasnej Górze ofiarowały kielich życia i przemiany. Na trzonie tego kielicha pod jego czaszą umieszczono cztery postacie kobiece, wyrzeźbione w kości słoniowej. Jedną z nich jest postać Stanisławy Leszczyńskiej, jako symbol gotowości kobiety do obrony życia w czasach nam współczesnych. Obok tej postaci są trzy inne figury: św. Jadwiga Trzebnicka: matka syna poległego w obronie wiary i matki całego ludu śląskiego; św. Jadwiga Królowa: matka trzech narodów polskiego, litewskiego i ruskiego; bł. Maria Teresa Ledóchowska: biała matka czarnej Afryki. Ofiarowując ten kielich kobiety powiedziały takie oto słowa: „Kielichem tym prosimy: Matko i Królowo, daj nam odwagę dla życia, mądrości dla trwania, sił dla tworzenia. Kielichem tym wzywamy naszych mężów, naszych synów, nasze córki, aby razem z nami ten wielki, zbawczy trud przemiany podjęli”.  Kielich ten jest wezwaniem, wezwaniem ciągle aktualnym. Wezwaniem by życie ludzkie i szacunek wobec niego, zwłaszcza dla tego ludzkiego życia jeszcze nie narodzonego, ale już obecnego w łonach matek także na tej australijskiej, wiktoriańskiej ziemi było szanowane. I ten wielki krzyk Stanisławy Leszczyńskiej: „- Nie wolno zabijać dzieci” był słyszany i przyjmowany.

W obliczu tego szaleńczego „strajku kobiet” tym mocniej trzeba nam przypominać postać tej skromnej a jakże wielkiego ducha Kobiety Stanisławy Leszczyńskiej i sławić męstwo jej miłości życia i wobec tych krzyków i napisów domagających się aborcji przypominać jej heroiczne wołanie: „Nie wolno zabijać dzieci”.