Zwykle liczba zdobywanych na Igrzyskach Olimpijskich medali przez dany kraj jest w miarę proporcjonalna do ilości wysłanych na olimpiadę jego reprezentantów. Jak w wielu innych dziedzinach Polscy sportowcy tej regule nie podlegają.
Rekordową reprezentację, bo aż 306 zawodników, wystawiła Polska na olimpiadzie w Moskwie (1980) i też z niej przywieźliśmy najwięcej medali, jednak porównując liczbę zdobytych medali z liczbą reprezentujących nas zawodników były to dla Polski dość przeciętne igrzyska, a na dodatek nie można zbytnio się nimi sugerować, bo jak pamiętamy zostały one zbojkotowane przez znaczną część świata, a medalistami z założenia mieli być i byli reprezentanci „wielkiego brata” spod znaku sierpa i młota. Worek z aż 26 pełnowartościowymi medalami olimpijskimi, w tym z 7 złotymi przywieźli Polacy z Montrealu w 1976 roku, gdzie nasza ekipa składała się 207 sportowców, co daje 1 medal na 8 startujących zawodników.
Bawiąc się tak matematyką obliczyłam, że zdecydowanie najsłabiej wypadali Polacy na ostatnich olimpiadach. Najgorzej w historii startów olimpijskich polskich sportowców było w Pekinie w 2008 roku, gdzie zdobyliśmy tylko 11 medali, a reprezentowało nas aż 263 zawodników, w przeliczeniu wypada więc tylko 1 medal na aż 24 reprezentantów Polski. Bardzo słabo było także w Londynie (2012) i w Rio (2016). Zakończone igrzyska Tokio 2020 były lepsze, bo tu przypada 1 medal na 15 polskich sportowców, ale do medalowych osiągnięć dawnych olimpiad z takim wynikiem daleko nam.
Które więc igrzyska przeliczając ilość zawodników na zdobyte medale były najlepsze dla Polski?
I tu chyba będzie duże zaskoczenie… Musimy cofnąć się aż do okresu międzywojennego i olimpiady z 1932 roku w Los Angeles. Na te igrzyska Polska wysłała najmniejszą reprezentację, złożoną tylko z 20 zawodników, którzy wrócili z igrzysk z aż 7 medalami, a to daje ponad 1 medal na 3 reprezentantów kraju. Wynik marzenie.
W powojennej historii olimpijskich startów polskich sportowców najlepiej zaprezentowaliśmy się w Tokio na igrzyskach w 1964 roku, gdzie zdobyliśmy 23 medale, czyli 1 medal na 6 reprezentantów, ale powojenną złotą erą polskiego sportu zapoczątkowaliśmy już olimpiadą w Melbourne w 1956 roku, gdzie skromna 64 osobowa reprezentacja Polski zdobyła 9 medali, czyli 1 medal na 7 zawodników. Ufff, gdyby nasi olimpijczycy trzymali taki poziom jaki mieli przed 65. laty polscy sportowcy w Melbourne, powinniśmy cieszyć się, na zakończonej 4 tygodnie temu olimpiadzie w Tokio, nie 14, a aż 30 medalami.
XVI Igrzyska Olimpijskie w Melbourne były jedną z najciekawszych nowożytnych olimpiad. Kiedy w 1949 roku stolica Victorii zgłosiła swoją kandydaturę na organizatora igrzysk, musiała pokonać 9 innych miast – wszystkie z kontynentu amerykańskiego. W pierwszych głosowaniach odpadły kandydatury miast z USA, kanadyjski Montreal i stolica Meksyku. W tych głosowaniach ciągle wygrywało Melbourne, ale gdy w finale zostało tylko Melbourne i stolica Argentyny Buenos Aires sytuacja stała się groźna. Ostatecznie dzięki jednemu głosowi przewagi świat sportu mógł 65 lat temu, po raz pierwszy, zjechać na australijski kontynent.
Choć tak naprawdę Igrzyska XVI Olimpiady były rozgrywane na 2 kontynentach. Ze względu na problemy z transportem i bardzo długą, przymusową kwarantannę koni w Australii, konkurencje jeździeckie odbyły się w stolicy Szwecji, Sztokholmie, w dniach 10-17 czerwca. W Melbourne znicz zapłonął dopiero 11 listopada, najpóźniej w historii nowożytnych igrzysk.
Dla większości sportowców, nie tylko ze Starego Kontynentu, oznaczało to pierwszą w życiu tak daleką podróż. Co ciekawe część ekip narodowych wybrała się do Melbourne statkiem. Polacy po raz pierwszy udali się na zawody samolotem, z wielokrotnymi międzylądowaniami: w Amsterdamie, Rzymie, Chartumie, Karaczi i Bangkoku, spędzając w powietrzu przeszło 60 godzin.
Igrzyska otworzył małżonek królowej Elżbiety II, książę Filip, ale to nie on przeszedł do historii tych Igrzysk, nie przeszła do niej też Radziecka gimnastyczka Larysa Łatynina, która zdobyła w Melbourne aż 5 złotych medali i 1 srebrny.
Z olimpiadą w Melbourne będziemy kojarzyć już zawsze mecz piłki wodnej Węgry-ZSRR. Węgierscy waterpoliści byli na zgrupowaniu przed olimpijskim gdy rozpoczęło się 23 października 1956 roku Powstanie Węgierskie, o skali wydarzeń na Węgrzech, reprezentanci dowiedzieli się dopiero po przyjeździe do Australii. Jeden z węgierskich waterpolistów, który znał dobrze język angielski, zakupił w Darwin gazetę, w której opisano niepowodzenie powstania węgierskiego krwawo stłumionego przez armię radziecką. Podczas ceremonii otwarcia igrzysk zawodnicy węgierscy maszerowali z czarnymi opaskami na ramionach, a w wiosce olimpijskiej zawiesili węgierską powstańczą flagę, doprowadzając do wściekłości radzieckich oficieli.
Kulminacyjnym punktem stał się meczu piłki wodnej 6 grudnia 1956 r., w którym o miejsce w finale Węgrzy zmierzyli się z drużyną ZSRR. Od samego początku wyczuć można było towarzyszące zawodnikom Węgier emocje, które dodatkowo były potęgowane dopingiem kibiców, którzy okazywali jak mogli wyrazy solidarności z węgierskimi pływakami.
Mecz był mniej więcej taki, jaki musiał być w tej sytuacji. Sportu było tam znacznie mniej niż ostrej walki. Najwięcej było jednak doskonałej taktyki, opracowanej przez Węgrów. – Wymyśliliśmy, że jeśli doprowadzimy ich do wściekłości, to oni zaczną się bić. A kiedy zaczną się bić, to nie będą grali dobrze, dzięki czemu ich pokonamy. A jeśli ich pokonamy, to zdobędziemy złoto – tłumaczył po meczu zawodnik węgierski Ervin Zádor.
No, i się zaczęło… Taktyka Węgrów zadziałała znakomicie. Z obu stron było wiele wyzwisk, ciosów, kopniaków, a sędzia wyrzucił w sumie pięciu graczy z basenu. Bratankowie zrobili to, co chcieli. Mimo ostrej bijatyki, pod koniec meczu prowadzili 4:0, w pełni kontrolując przebieg gry. – Czuliśmy, że graliśmy nie tylko dla siebie, ale dla każdego Węgra – wspominał Zádor po meczu.
Minutę przed końcem meczu zawodnik ZSSR Prokopow uderzył w okolice łuku brwiowego Zádora. Woda wokół Węgra zabarwiła się na czerwono, zaś na jego twarzy pojawiły się dwie głębokie rany. Gdy wyszedł z basenu, z jego twarzy spływał strumień krwi. Trudno się więc dziwić, że nastąpiła eksplozja. Wściekli kibice zeskakiwali z trybun, krzycząc i grożąc pięściami reprezentantom ZSRR. Węgierska ekipa reagowała zresztą podobnie. Jak opisywali obecni na miejscu dziennikarze, gdyby nie błyskawiczna reakcja australijskich policjantów, którzy ewidentnie byli przygotowani na zadymę, prawdopodobnie doszłoby do tragedii. Mecz nie został dokończony, w protokole zapisano wynik 4:0.
W finale węgierscy waterpoliści potwierdzili swoją dominację pokonując 2:1 Jugosławię i zdobywając olimpijskie złoto.
Po olimpiadzie ok. 50 reprezentantów Węgier nie wróciło do kraju. Pośród tej grupy był Ervin Zádor, który zamieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował jako trener pływania aż do swojej śmierci w 2012 r. Warto wspomnieć, iż pośród wychowanków Zádora był wybitny pływak Mark Spitz.
O incydencie w Melbourne pisały na pierwszych stronach gazety na całym świecie, zamieszczając na zdjęcie krwawiącego Zádora. W bloku komunistycznym o meczu i wydarzeniach w basenie nigdy oficjalnie nie wspominano. Prawda o wydarzeniach w Australii przez wiele lat była ukrywana. Nazwiska sportowców, którzy nie wrócili zostały wymazane z historii węgierskiego sportu w okresie socjalizmu, komunistyczna władza nie zamierzała bowiem przejść do porządku dziennego nad ich niesubordynacją.
***
Do pamiętnego meczu nawiązują dwa świetne filmy: węgierski dramat historyczny pt: „Szabadság, szerelem” („Children of Glory”,„1956 Wolność i miłość” – film jest na vodplay.pl i cda.premium) oraz amerykańsko-kanadyjski film dokumentalny w reżyserii Colina K. Graya oraz Megan Raney pt: „Freedom’s Fury”, w którym w rolę narratora wcielił się sam Mark Spitz, a pośród producentów wykonawczych znaleźli się m.in. Quentina Tarantino oraz Lucy Liu. Obydwa filmy powstały w 50. rocznicę pamiętnego meczu na Igrzyskach Olimpijskich w Melbourne w 1956 roku.
Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 21.08.2021 roku:
Mój blog: w drodze na Alderaan
Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach
(fot. Si B / flickr.com / CC BY 2.0)