Witam serdecznie i już na wstępie zapowiadam, że planuję wielkie tenisowe podsuwanie w następnej audycji już za tydzień. Dziś mała kartka z kalendarza i życzenia urodzinowe dla Zygmunta Smalcerza. Kto z państwa jeszcze pamięta tego małego siłacza i legendę polskiej sztangi?
Zygmunt Smalcerz przyszedł na świat 84 lata temu, 8 czerwca 1941 roku w Bestwince, wiosce sąsiadującej z Czechowicami-Dziedzicami, na Górnym Śląsku. Mała Bestwinka dała naszej ojczyźnie dwie sportowe sławy: legendarnego polskiego boksera, Zbigniewa Pietrzykowskiego i właśnie naszego dzisiejszego bohatera, Zygmunta Smalcerza.
Tata, małego Zygmunta był opiekunem sali sportowej, w której trenowali zawodnicy klubu KS Start w Czechowicach-Dziedzicach. Zygmunt zawsze pomagał w jej przygotowywaniu, bądź na koniec dnia w sprzątaniu. Nosił za zawodnikami ich torby, a nawet rękawice bokserskie. Był bardzo małym chłopcem. I to się nie zmieniło do czasu, kiedy był już dorosłym mężczyzną. Ale to, że przebywał cały czas wśród zawodników różnych dyscyplin, spowodowało, że całe swoje życie podporządkował sportowi.
„Sport był sensem mojego życia, kochałem go zawsze bezgranicznie, uprawiałem z pełnym oddaniem. I nieważne, jaka to była dyscyplina. Ja, krasnal przecież, grywałem nawet w koszykówkę, a dużo wyżsi koledzy chętnie zabierali mnie do hali, bo zatrzymanie takiego żywego sreberka podczas akcji graniczyło z cudem” – wspominał cytowany na kronikasportu.pl
Jego zaangażowanie bardzo spodobało Karolowi Machalicy, jednemu z nauczycieli wychowania fizycznego w szkole, do której uczęszczał. To on namówił Smalcerza do spróbowania swoich sił w gimnastyce sportowej. Akurat tam jego drobna budowa ciała była dużym atutem. Jednak w 1960 roku Augustyn Dziedzic, trener Waldemara Baszanowskiego, namówił młodego zawodnika do ciężarów. Dziedzic wpoił mu też maksymę: „Wynik to dziesięć procent talentu, reszta to praca. Sztanga staje się lekka, jeśli trening będzie ciężki”. Tak rozpoczęła się wielka kariera „Guliwera”, jak przekornie nazwali Smalcerza jego koledzy, a później także i kibice.
„Miałem jedno marzenie, by usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego, stojąc na podium igrzysk” – wspominał Smalcerz cytowany na kronikasportu.pl, ale to nie wydawało się zbyt realne, bo nasz „Guliwer” występował w wadze do 52 kilogramów, a ta kategoria nie była olimpijską. O medale igrzysk mogli walczyć przedstawiciele wagi koguciej do 56 kg., gdzie w wieloboju podnoszono ciężary o czterdzieści kilo większe niż w najniższej kategorii.
Los jednak uśmiechnął się do naszego siłacza. Na kongresie Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów (IWF) w czasie olimpiady w Meksyku w 1968, zapadła decyzja o wprowadzeniu do programu igrzysk kategorii do 52 kg. Radości nie było końca, a Zygmunt Smalcerz zgodnie z maksymą swojego trenera, zabrał się do jeszcze bardziej ciężkiej pracy.
Na mistrzostwach świata w podnoszeniu ciężarów, rok przez XX igrzyskami w Monachium, został czempionem. Przed samą olimpiadą dorzucił jeszcze tytuł Mistrza Europy w Konstancy, bijąc przy tym rekord świata w wyciskaniu. To stawiało go w roli faworyta na podeście igrzysk.
Finałowe zmagania rozpoczęły się dosyć nerwowo. W koronnej konkurencji Polaka, prowadzenie objął Węgier Sandor Holczreiter. Na szczęście, w ostatnim podejściu Smalcerz także podniósł ciężar 112,5 kilo. W rwaniu nie miał sobie równych. 100 kg w drugiej próbie wyprowadziło naszego krajana na prowadzenie. Przed podrzutem miał 7,5 kilo przewagi nad reprezentantem kraju naszych bratanków. Polak taktycznie rozegrał dalszą rozgrywkę. Poprosił o ciężar 125 kg. Spokojnie poczekał aż wszyscy rywale podejdą do swoich prób. Nikt nie dźwignął tak dużego ciężaru. Smalcerz bez najmniejszego problemu podniósł sztangę. To zapewniło mu złoty medal igrzysk.
3 lata później na Mistrzostwach Świata w Moskwie i również zdobył złoto. Miał jeszcze brąz z Hawany. Podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu uchodził więc za faworyta do złota, ale tym razem przegrał z samym sobą. Spalił wszystkie próby w rwaniu i stracił szansę.
Mając tyle doświadczeń zainteresował się trenerką. W ten sposób mógł oddać to wszystko, czego nauczył się podnosząc ciężary przez prawie dwadzieścia lat. Został zatrudniony przez Polski Związek Podnoszenia Ciężarów w roli selekcjonera drużyny narodowej. W 2009 został trenerem pierwszej reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Mało kto wie, że trenował tam także zawodniczkę do startu w zimowych igrzyskach w bobslejach, która zdobyła brązowy medal.
Mając 80 lat został jeszcze trenerem reprezentacji Norwegii w podnoszeniu ciężarów. Ale jak podkreśla, najlepiej jednak czuję się w domu, w Polsce.
Mimo upływu lat nasz 84 letni mistrz jest w świetnej formie i cieszy się życiem. Dla nas też ma wartościową maksymę: „Ruch jest podstawą, trzeba dawać mięśniom to, co od zawsze dostawały i stymulować serce”.
100 lat! Panie Zygmuncie!
Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 07.06.2025 roku:
Mój blog: w drodze na Alderaan
Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach
(fot. ronaldoml / flickr.com / CC BY-NC-SA 2.0)