Dawno nie naoglądałam się tak dużo Igrzysk co w tym roku. Zaczęłam jeszcze w Polsce, a przez grypę którą złapałam, była to najlepsza rzecz do robienia w chorobie. Drugą część oglądałam sobie nocami już w Australii, wszystko oczywiście przez jet-leg, z którym jednak po przylocie wcale zbytnio nie walczyłam. Oczywiście wszystkiego się nie dało, ale wśród tych specjalnie przeze mnie wybranych dyscyplin, była zarwana nocka na wyścig kolarski kobiet ze startu wspólnego. I myślę, że ten wyścig był taką kwintesencją tego jakie były te paryskie Igrzyska.
Po pierwsze trasa… Medal powinien dostać ten kto poprowadził ją w taki sposób. Pętla zróżnicowana techniczne, poprowadzona przez Paryż i jego okolice. Widokowo dla kibiców prawdziwa perełka, z głównym podjazdem, po brukowej kostce uliczek Montmartre, pod bazylikę Sacré-Cœur.
Po drugie duch prawdziwej przyjaźni i zwykłego człowieczeństwa. Ile go było w tym wyścigu. Jak zawsze szybko od peletony oderwała się ucieczka słabszych zawodniczek, która szybko uzyskała 4 minutową przewagę nad peletonem. Gdy jedna z uciekających kolarek złapała defekt, do czasu pojawienia się wozu technicznego reszta uciekających zawodniczek kolejno podjeżdżała do niej i popychała ją by nie odpadła z grupy.
Tych defektów było sporo w tym wyścigu. Problem największy polegał na tym, że w olimpijskim wyścigi nie ma możliwości łączności radiowej z wozami technicznymi. A wszystkie wozy były identyczne, tylko mała naklejka z tyłu miała napis z nazwą, do której reprezentanci on należy. Stały tak więc na poboczu te pechowe dziewczyny zaczepiając każdy przejeżdżający wóz mając dzieję, że to już ich. Słabszych ekip wozy jechały oczywiście na szarym końcu. Ale zawsze liczy się człowiek i jak miło było oglądać, gdy nie patrząc na narodowość, niektóre ekipy po prostu zatrzymywały się i wymieniały rowery dziewczynom.
Z olimpiadą łączy się też zwykły pech, ale i walka do końca. Nasza najlepsza kolarka, Katarzyna Niewiadoma przyjechała do Paryża walczyć o medal olimpijski. Przygotowania poszły zgodnie z planem, a forma była w odpowiednim miejscu. Być może była nawet najsilniejsza na trasie paryskiego wyścigu, tyle że do sukcesu potrzebne jest jeszcze szczęście, a tego niewątpliwie zabrakło. Kasia jechała wręcz wzorcowo, cały czas aktywnie na przodzie peletonu, kontrolując sytuację. Wszystko do momentu gdy na chwilę znalazła się w środku peletonu, właśnie wtedy gdy wydarzyła się kraksa. Choć nasza zawodniczka w niej nie ucierpiała to właśnie wtedy poszła decydująca ucieczka. Kasia znalazła się oczywiście w drugiej grupie pościgowej, ale ta zbytnio nie kwapiła się do współpracy, trzeba było więc oderwać się i samemu próbować gonić.
Wyglądało jednak, że druga z polskich kolarek, Marta Lach ma więcej szczęścia. Marta załapała się do ucieczki i widać było, że jedzie w niej bardzo aktywnie. Niestety, w tym wyścigu i ona miała ogromnego pecha – na 25 kilometrów przed metą zatrzymał ją defekt. Po zmianie roweru nie mogła już złapać rytmu jazdy i znalazła się u boku goniącej grupę Katarzyny Niewiadomej. Przez kilka kilometrów było widać jak Kasia próbuje na wszelkie sposoby podciągać Martę, jednak młodsza z polskich kolarek wyraźnie słabła. Kasia walczyła więc dalej sama doganiając kolejne zawodniczki z uciekającej grupy, zostawiając za sobą byłe mistrzynie i gwiazdy kobiecego kolarstwa. Ostatecznie Katarzyna Niewiadoma na metę pod Wieżą Eiffla dotarła na 8. pozycji, Marta Lach ma 10. Miejsca bardzo dobre, ale obie mówiły jak im jest mi po prostu bardzo smutno.
Olimpiada rodzi zawsze nowe gwiazdy. Ostatecznie po złoty medal w wyścigu ze startu wspólnego rozegranym w ramach XXXIII Letnich Igrzysk Olimpijskich sięgnęła amerykanka Kristen Faulkner, która w tym wyścigu w ostatnim momencie zastąpiła kontuzjowaną koleżankę z ekipy. Na mecie w Paryżu wraz z reprezentantką Stanów Zjednoczonych z krążków cieszyć mogły się także wielkie gwiazdy kolarstwa Holenderka Marianne Vos oraz Belgijka Lotte Kopecky.
Jednak z zakończeniem olimpijskiego wyścigu historia sportowego pechu i szczęścia się nie zakończyła. Okazało się szybko, że obie noszą nazwisko Niewiadoma.
Na Placu Trocadero po Igrzyskach Olimpijskich Katarzyna Niewiadoma była zapłakana — podobnie jak na szczycie Alpe d’Huez po zakończeniu Tour de France Femmes. Łzy Kasi Niewiadomej nie były jednak takie same — dwa tygodnie po ogromnym francuskim rozczarowaniu, w tej samej Francji osiągnęła swój największy sukces w karierze i spełniła dziecięce marzenia.
Na czwartym etapie zajmowała miejsce na podium klasyfikacji generalnej. W żółtą koszulkę wskoczyła niespodziewanie dzień później, gdy pechowy upadek zaliczyła faworytka wyścigu, Holenderka Demi Vollering, a Katarzyna Niewiadoma zafiniszowała na znakomitej, drugiej pozycji.
Z dnia na dzień Katarzyna Niewiadoma przybliżała się do triumfu w klasyfikacji generalnej, ale do końca pozostała jeszcze jedna trudna przeprawa i zarazem ostatnia szansa na zmianę na prowadzeniu, najcięższy etap z metą na Alpe d’Huez. Największe rywalki Polki, Demi Vollering i Pauliena Rooijakkers, zaatakowały ponad 50 kilometrów przed metą zdołały dość szybko zgubić przeżywającą chwilowy kryzys Polkę. Gdy Demi Vollering przekroczyła jako pierwsza metę, stało się jasne, że Katarzyna Niewiadoma nie może stracić więcej niż minutę i 5 sekund. Zegar tykał, a waleczna Polka zbliżała się do mety. Gdy na wyświetlaczu pojawiła się minuta straty do triumfatorki, Katarzyna Niewiadoma widziała już kreskę mety. Przecinając ją przeszła do historii jako pierwsza polska zwyciężczyni Tour de France Femmes! Zwycięskie okazały się 4 sekundy Niewiadomej.
Na mecie po jej twarzy ponownie ciekły łzy, łzy radości. Za tę nieugiętą walkę dziękujemy pani Katarzyno! Kasiu Niewiadoma jesteś Wielka!
Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 10.08.2024 roku:
Mój blog: w drodze na Alderaan
Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach
(fot. Zdjęcie za Getty Images: Alex Broadway, (WEB))