W poprzedniej audycji świętowaliśmy urodziny Adama Małysza, dziś będziemy wspominali człowieka, bez którego złota era polskiego sportu nie błyszczałaby takim blaskiem. Bo tym co wynosi sportowców na szczyty są nie tylko wyniki, ale jest także telewizja. Bohater dzisiejszej audycji był prawdziwą telewizyjną osobowością. Najpopularniejszym sportowym prezenterem Telewizji Polskiej lat 70, która wtedy na dobre rozgościła się pod polskimi strzechami.

Jutro przypada już 41 rocznica śmierci Tomasza Hopfera.

Tomasz Hopfer urodził się 24 kwietnia 1935 w Warszawie. Mieszkał Konstancinie-Jeziorna. Wedle rodzinnej legendy jego przodkowie przybyli do Polski z Niemiec w czasach saskich. Jeden z antenatów był XIX wieku właścicielem cenionej winiarni, a pisał o niej w „Lalce” Bolesław Prus. Do dziś w tym samym miejscu, przy Krakowskim Przedmieściu jest restauracja „U Hopfera”.

Tomasz Hopfer kochał jednak zawsze bieganie i to całym sercem. Chciał biegać, biegać jak najwięcej. Był lekkoatletą warszawskiej Spójni, reprezentantem Polski, a także dwukrotnym mistrzem kraju w sztafecie 4×400 metrów. „Lekkoatletyka przypadła mi do gustu. Biegałem średnie dystanse 400 i 800 metrów. Złośliwi twierdzili, że biegałem ładnie, ale wolno, że przedkładałem estetykę ruchu nad zwycięstwo”, pisał we wspomnieniach, które w 1992 roku w książce „Tytani mikrofonu” opublikował Bogdan Tuszyński. Mimo, że był utalentowanym średniodystansowcem w poważnej karierze przeszkodziło wątłe zdrowie.

Od swojej pasji jednak się nie odsunął. Przynajmniej nie całkiem. Z bieżni najpierw trafił  najpierw do pisma „Lekkoatletyka”, ale ani się spostrzegł, jak został sprawozdawcą telewizyjnym, choć do 1974 roku jeszcze nie wszyscy go kojarzyli.

Eksplozja popularności Tomasza Hopfera zbiegła się w czasie z sukcesami piłkarskiej reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w RFN i właściwie była nimi spowodowana. Mecze Polaków komentował wprawdzie na miejscu Jan Ciszewski, ale Hopfer znakomicie sprawdzał się w roli prowadzącego piłkarskie studio w Warszawie.

„Poddał się emocjom piłki nieśmiały dotąd Hopfer. Jego uniesienia współgrały z reakcją telewidzów. I na tym wygrał. Stał się najpopularniejszym dziennikarzem telewizji. Ludzie gratulowali mu w listach, tak jakby Hopfer odniósł zwycięstwo, a nie piłkarze. Sąsiedzi kładli przed drzwiami jego mieszkania bukiety kwiatów. Codziennie świeże. Dzieci ze szkoły podstawowej chciały, żeby pan Tomek był ich patronem. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Czy jeszcze należy do żony i córki, czy już jest własnością publiczną” — pisał w „Przeglądzie Tygodniowym” Józef Węgrzyn, znakomicie oddając słowem niezwykłe zjawisko, jakiego udziałem stał się telewizyjny dziennikarz. Oto bowiem Tomasz Hopfer stał się w Polsce popularniejszy od wielu sportowców, których wyniki przekazywał na antenie, a starty których relacjonował.

Jako wybitna osobowość otrzymał „Złoty Ekran”. W tym szczególnym 1974 r. Komitet do Spraw Radia i Telewizji przyznał mu nagrodę „za twórczość telewizyjną”, którą wręczał mu przewodniczący komitetu, Maciej Szczepański, czyli de facto prezes telewizji i radia, nazywany za swoimi plecami przez podwładnych „Krwawym Maciusiem”. Jednak popularność i dziennikarski profesjonalizm Hopfera działał na nerwy i wręcz wyprowadzał z równowagi „Krwawego Maćka”.

Większość spikerów, jak wtedy nazywano telewizyjnych prezenterów, czytała z kartki. Nie robiła tego tylko Krystyna Loska i właśnie Tomasz Hopfer.  Recytujący swobodnie Hopfer był przeciwieństwem tych, którzy czytali informacje polityczne i gospodarcze w Dzienniku Telewizyjnym. Hopfer potrafił przez pięć minut sypać nazwiskami, wynikami mierzonymi w metrach, kilogramach, minutach i sekundach. Recytował to wszystko z pamięci i bez najmniejszej tremy oraz obawy, że zatnie się albo coś nagle pokręci.

Denerwował tym Szczepańskiego, który odbierał to jako nonszalancję i prowokację. Któregoś dnia Hopfer pojawił się jednak z kartką, demonstracyjnie trzymaną w obu rękach. Kartka ta jednak była pusta.

Najciekawsze było to, że Hopfer nigdy nie uważał się za śmiałą osobę, a każdemu wyjściu antenowemu towarzyszyła ogromna trema. Najtrudniej było mu dusić w sobie emocje.
— Najbardziej przeszkadzała mi własna dusza kibica. Nie mogłem, choć powinienem pozbyć się jej na parę godzin zawodów. Nie potrafiłem, przebierałem pod pulpitem nogami, chcąc dopomóc naszym. Okropnie zakłócało to rytm moich sprawozdań — wspominał.

Przez lata był kojarzony jako dziennikarz zajmujący się przede wszystkim lekkoatletyką. Komentował j także kolarstwo, mecze piłkarskie. Z czasem coraz częściej pojawiał się przy okazji nie tylko sportowych programów. Był ważną postacią „Studia 2” — rozrywkowego programu, nadawanego w wolne soboty.

Kibicom nazwisko Hopfer kojarzy się także z hasłami „Bieg po zdrowie” i „Biegaj razem z nami” oraz Maratonem Pokoju, którego spadkobiercą jest dziś Maraton Warszawski. Hopfer propagował bieganie niestrudzenie i słowem, i czynem co wymagało nie lada odwagi. Były to czasy gdy truchtający po lasku facet w dresie był brany za wariata lub zboczeńca.

Żona jego tak to wspominała: „Pod blok na Żoliborzu, gdzie mieszkaliśmy, przychodziły wścibskie osoby, by sprawdzić, czy to prawda, że Tomek, popularny wówczas dziennikarz, wygłupia się do tego stopnia, że przebiera się w dres i biega.”

A filozofia Tomasza Hopfera była taka: „Ludzie uważają, że się ośmieszam przebierając się w dres, biegając lub gimnastykując. Saldo jest jednak korzystne dla sportu, a to najważniejsze.”

Dla sportu, ale nie dla niego, choć dzięki temu Tomasz Hopfer dał się jednak zapamiętać nie tylko jako sportowy prezenter i dziennikarz, ale przede wszystkim jako propagator biegania.

Nominacja na szefa redakcji sportowej telewizji zaskoczyła go i nie do końca ucieszyła. Tomasz Hopfer był człowiekiem uczciwym i wrażliwym, i z komunistycznym betonem nie wygrał. Mimo, że w 1980 r. nie zapisał się do „Solidarności”, to i tak został wyrzucony z telewizji, gdy po wprowadzeniu stanu wojennego odmówił występów w mundurze. Za to umundurowane kadry TVP o nim nie zapomniały, gdy skończył się urlop zdrowotny czyli 15 października 1982 otrzymał pismo: „Zwalniam obywatela za służby w jednostce zmilitaryzowanej – Komitecie do Spraw Radia i Telewizji. Jednocześnie rozwiązuję z obywatelem umowę o pracę.”

Dwa miesiące później w wieku 47 lat Tomasz Hopfer zmarł.

Ponieważ po 13 grudnia 1981 roku Tomasz Hopfer zniknął ze szklanego ekranu mówiono, że został internowany i zmarł wyczerpany pobytem w ośrodku odosobnienia. Jego żona Zofia jednak sprostowała te pogłoski: „Zmagający się z rozmaitymi przypadłościami organizm nie sprostał ostremu i rozległemu zapaleniu płuc oraz – jak przypuszczam – sepsie. Wezwany do domu lekarz nie widział konieczności hospitalizacji. Ponieważ jednak stan zdrowia pogarszał się z godziny na godziny wezwałam pogotowie ratunkowe. Ambulans przewiózł męża do szpitala bielańskiego. Prześwietlenie wykazało niewydolność płuc i ogólne zakażenie organizmu. Rosła gorączka, brakowało leków… Usiłowałam prywatnie zdobyć niezbędne medykamenty, lecz było zbyt późno.”

Gdy za kilka dni będziemy obchodzić kolejną rocznicę wprowadzenia stany wojennego, pomyślmy także o tych jego bezimiennych ofiarach, których wtedy nie dowieziono do szpitali, nie sprowadzono leków, którzy odmawiali sobie wszystkiego, by choć margaryną posmarowań dziecku kromkę chleba na szkoły. I zmówmy za nich choć jedne Zdrowaś…

 

Tekst ukazał się w Radiu 3ZZZ w dniu 09.12.2023 roku:

 

Mój blog: w drodze na Alderaan

Facebook: www.facebook.com/gosia.pomersbach

 

 

 

(fot. (fot. Steve Garner / flickr.com / CC BY 2.0 DEED)